wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 2: Ciężka Droga

Drugi rozdział, w nim zaczyna się dziać, chociaż muszę przyznać, że do kolan nie dorasta rozdziałom od piątego w górę. Jak zwykle proszę was o rozsyłanie bloga znajomym oraz komentowanie :) Włączcie klimatyczną muzę i zapraszam do czytania :D

Korekta: Pablord
-----------------------------------------------------------------

Rozdział 2 : Ciężka droga


Kończyłem nakładać rękawiczki rowerowe. Byłem pewien, że się przydadzą i podszedłem do drzwi. Zawahałem się i przez chwilę myślałem jeszcze czy nie wrócić, nie uderzyć w twarz i spróbować obudzić się z tego dziwnego snu, ale zaniechałem tego.   
Nacisnąłem delikatnie klamkę wcześniej sprawdzając przez judasza, czy korytarz jest czysty. Był. Wyszedłem i na dłuższą chwilę zawiesiłem się. Zamykać drzwi? – spytałem sam siebie. To była jedna z dziwniejszych sytuacji, taka, której nie wyobrażasz sobie na co dzień. Prawdopodobnie rozpętała się apokalipsa. Ludzie albo uciekają, albo giną. To samo złodzieje. Czy ktoś będzie brał pod uwagę sprawdzenie właśnie tego mieszkania? Myślałem tak jeszcze przez dłuższą chwilę, kiedy dźwięki wystrzałów z pistoletu, gdzieś z ulicy, ocuciły mnie. Zdecydowałem zamknąć drzwi i to najdokładniej, jak umiałem. Zadowolony ze swojej roboty zbiegłem powoli po schodach.
Mimo długiego rzeźnickiego noża w ręce, bałem się jak diabli. Nie wiedziałem, czy nie sparaliżuje mnie strach od razu po zejściu na dół i zobaczeniu zagrożenia. A co jeżeli rzeczywiście wybuchła Apokalipsa i będę musiał zabić kogoś znajomego? Przypomniałem sobie kolejny cel, jaki zaznaczyłem, w nagranym rano materiale : … później pójdę po Kiciusia, czyli Erniego. Wiem, że on będzie na mnie czekał i on dobrze wie, że po niego przyjdę – te słowa brzmiały bardzo nierealnie zaledwie dwie godziny temu. Teraz nie widziałem w nich nic niedorzecznego. Zamierzałem pójść po niego do szkoły. Czekała mnie długa i ciężka droga poprzez osiedlowe uliczki, główną ulicę, dziedziniec opery i park, aż do labiryntu tych uliczek, których nazw nigdy nikt nie pamięta. Tak, właśnie tam było moje liceum.
Dochodząc do drzwi od klatki poczułem narastające obawy, ale bez dłuższej zwłoki pchnąłem je, aby zobaczyć piekło. Tuż przy wejściu leżał konający, starszy mężczyzna z rozszarpanym gardłem. Próbował krzyczeć, ale nie miał jak. Wydawał jedynie żałosne, agonalne powarkiwania. Ominąłem go i rozejrzałem się. Widziałem mnóstwo umierających ludzi, słyszałem wciąż całkiem niedalekie odgłosy walki, ale nie widziałem żadnego zombie. Co najważniejsze alejka na lewo była czysta, a to właśnie ona była moją drogą do przyjaciela. Zacząłem truchtać. Czułem się niezwykle wygodnie w obecnym stroju i skradanie wychodziło mi całkiem dobrze – nie robiłem żadnego hałasu.
Bez problemu dotarłem do rogu bloków mieszkalnych, skąd zobaczyłem pocztę, a za nią kolejną osiedlową uliczkę. Tym razem nie było tak kolorowo. Już z daleka zobaczyłem uciekającego przed paroma zimnymi chłopaka. Teraz byłem już pewien, jaka zagłada spadła na ludzkość. Wyglądał na młodszego ode mnie i już na pewno bardziej przerażonego. Przez chwilę myślałem, czy nie sprintować w jego kierunku i mu jakoś pomóc, lecz porzuciłem ten pomysł. Od początku ustaliłem sobie, że będę trzymał się paru zasad. Pierwsza? „Nie ufaj nikomu”. Chłopak dał sobie radę, bo ruszając w kompletnie innym kierunku, coraz bardziej oddalał się od goniącej go grupy.
Wychyliłem się kawałek dalej i zamarłem. Pierwsze, co uświadomiło mnie o niebezpieczeństwie, to było powarkiwanie i kroki, narastające z każdą chwilą. Drgająca ze strachu ręką sięgnąłem po nóż i rozejrzałem się. Wiedziałem,  że muszę się przełamać, bo po zabiciu pierwszego z nich będzie lepiej, ale to było ciężkie. Bądź co bądź to był człowiek. Nie jest łatwo zadecydować o czyimś losie, jednak wiedziałem dokładnie, że muszę się przełamać. Wtedy go zobaczyłem. Brudny, zakrwawiony zombie wyczłapał się z sąsiedniej alejki. Szedł do mnie powoli, jakby wiedział, że nie zdołam uciec. Przerażenie sięgnęło zenitu. Znowu byłem sparaliżowany ze strachu, z tą różnicą jednak, że już wcześniej ustaliłem sobie jeszcze jedną, bardzo ważną zasadę, która natychmiast mnie z tego stanu uleczyła – „Nie karm nikogo swoim strachem. Opanuj go. Jeśli tego nie zrobisz, Twój przeciwnik będzie tylko rósł w siłę”. Nie wiem jak, nie wiem, co takiego magicznego było w tych słowach, ale natychmiastowo odzyskałem dużą część pewności siebie. Dam radę -  powiedziałem sobie w myślach, ruszając do przodu i zamachując się nożem. I tutaj pomogła mi kolejna zasada – „Celuj w głowę. Odłącz ich żądzę mordu od mózgu”. Wycelowałem. Cięcie nie było jednak perfekcyjne, ręka drżała zbyt mocno i jedyne co zdołałem zrobić, to przeciąć policzek martwiaka, uwalniając tym samym falę ciemnej, brudnej krwi. Zatrzymało go to jednak na wystarczająco długo, abym wyprowadził kolejny cios. Tym razem ostrze przyjemnie zatopiło się w czaszce, wywołując kolejną fontannę krwi. Bezwładne ciało osunęło się, farbując chodnikowe cegły na ciemny kolor. Poczułem się lepiej i pewniej. Może to nie był wielki sukces, aczkolwiek udało mi się. Przełamałem się i bez większego problemu zabiłem. Nie wiem, czy powinien być dumny z tego, choć w tych czasach bezlitosność była ważną cechą, szczególnie przeciwko zmarłym.
Przed podjęciem dalszej wędrówki, rozejrzałem się raz jeszcze. Daleko wzdłuż ulic, widziałem grupkę martwych grzebiących się w czyichś zwłokach. Całe szczęście miałem przekroczyć ulicę i zostawić ten widok daleko na lewo ode mnie. Czułem się słabo, chociaż wiedziałem, że muszę iść dalej, inaczej coś lub ktoś mnie zabije. Przeskanowałem wzrokiem moją trasę. Zadziwiające było to, jak szybko apokalipsa zmieniła ładnie wystrzyżone trawniki i zadbane krzaki w połamane, podeptane i zdewastowane zielsko. W blokach na około było widać pojedyncze kłęby dymu. Ścieżka za mną dalej była czysta.
Przechodząc do pozycji przykucniętej przeszedłem przez przejście dla pieszych i wtedy z lewej usłyszałem hałas. Trzy samochody z zawrotną prędkością przebyły róg przy którym przed chwilą byłem i ruszyły w stronę wyjazdu z osiedla. Kierowcy nie zwrócili nawet na mnie uwagi. Nie to jednak było najgorsze. Z miejsca skąd wyjechały samochody zaczęły biec w tę stronę zombie. Nie zauważyły mnie jeszcze, jednak wiedziałem, że muszę przyspieszyć i nie odwracając się ani na chwilę, ruszyłem przykucnięty w stronę poczty. Tutaj też było widać ślady zmarłych. Byłem wręcz pewien, że ktoś lub coś było w środku, więc nawet nie próbowałem się zbliżać. Ciesząc się minąłem budynek i wyszedłem na prostą sprawdzając, czy nie czekają na mnie kolejni. Ta dróżka osiedlowa również wydawała się pusta, więc nie tracąc czasu pobiegłem. Na parkingu przy bloku stało wyjątkowo mało aut, co oznaczało, że wiele osób odjechało, ale niestety też wystawiło mnie to na konieczność biegu na otwartym terenie, co nasilało odgłos moich kroków i ujawniało moją pozycję.
Tak jak się spodziewałem w połowie chodnika usłyszałem warczenie. W jednej z klatek widziałem trzech szwendaczy próbujących się wydostać, waląc zakrwawionymi kończynami w szyby. Również na prawo, z okolicznego placu zabaw ruszył za mną jeden z nich. Starałem się opanować strach, przyspieszyłem chód i dalej biegłem do przodu. Dobiegałem do dosyć nieciekawej okolicy – pawilonów handlowych i głównej drogi. Żyłem nadzieją, że nie spotkam tam zbyt dużo zombie, ani nikogo wrogo nastawionego. Myliłem się niestety.
Skręcając z uliczki osiedlowej już za rogiem usłyszałem kroki, warczenie i odgłosy walki. Czym prędzej skoczyłem do najbliższych krzaków i próbując się uspokoić, zacząłem monitorować drogę. Na ulicy trzech, bądź więcej dorosłych ludzi uzbrojonych w pręty, deski oraz inne bronie, katowało zombie. Radzili sobie nieźle i dzięki Bogu zmierzali w lewo, wzdłuż ulicy, kierując się najprawdopodobniej w stronę obrzeży miasta. Białystok był dosyć zaludnionym miastem i nie dziwiło mnie natężenie martwych i ocalałych na każdym kroku. Kiedy grupa oddaliła się, ściągając na siebie pobliskie trupy, rozejrzałem się jeszcze raz sprawdzając, czy mogę biec i wylazłem z kryjówki. Tamci ludzie skutecznie odciągnęli całe niebezpieczeństwo i bez problemu przeszedłem zapewne jeden z niebezpieczniejszych punktów mojej wyprawy, wkraczając na ulicę, na której był spory i pusty parking, oraz nieduże skupiska drzew, idealne do chowania się. 
Wszystkie okoliczne knajpki także wydawały się wyludnione, więc idąc ostrożnie zbliżałem się do budynku opery. Już z daleka słyszałem warczenie i kiedy tylko minąłem ostatni bar i wyszedłem na dziedziniec, zamarłem. Niedaleko znajdował się spory park, który ładnie komponował się z nowo powstałym ośrodkiem. Musiałem przejść, idąc dokładnie między budynkiem, a skupiskiem drzew. Nie spodziewałem się jednak, ilu martwych będzie się tutaj szwendało. Nie musiałem liczyć, żeby widzieć, że jest ich coś koło trzydziestu. Przykucnąłem przy drzewku i rozejrzałem się, szukając możliwej drogi bezpiecznego przejścia. Zieleń drzew uspokajała . Wziąłem głęboki oddech i próbując znaleźć jakąkolwiek szansę przeprawy oglądałem. Wtem usłyszałem szelest za moimi plecami. Obejrzałem się i zdusiłem krzyk. Zaledwie dwa kroki ode mnie był zombie. Szedł na mnie. Adrenalina zrobiła swoje. Machinalnie machnąłem nożem, zwalając zimnego z nóg. Po chwili poprawiłem, wbijając stalowe ostrze prosto w czaszkę i tym samym zabijając trupa. To było dziwne. Nawet nie zauważyłem ani nie usłyszałem, kiedy raczej mało cichy zabójca, podszedł mnie od tyłu.
 Nie zmieniło to jednak mojej sytuacji. Wciąż nie miałem pomysłu, jak przedostać się przez dziedziniec nie zbierając na siebie hordy. Okrążanie parku wzdłuż ronda, sto pięćdziesiąt metrów na prawo, było zbyt dużym niebezpieczeństwem. W sumie podobna sytuacja na lewo. Musiałem przejść tędy. Dumałem tam przez kolejne parę minut, kiedy usłyszałem strzał. Nie był on skierowany do mnie, tego byłem pewien, bo kula trafiła jednego z szwendaczy przed operą. Po chwili usłyszałem kolejne parę kul, które spotykały się z zawartością głów zimnych. Próbując zlokalizować źródło hałasu, zobaczyłem stojący w parku wóz policyjny. Stało przy nim opartych o drzwi dwóch policjantów, którzy pakowali z pistoletów w stojące przede mną trupy. Gdyby nie to, że nie ufałem nikomu, na pewno bym krzyknął coś, kiedy zobaczyłem, że zombie znajdujące się za radiowozem są coraz bliżej niczego nieświadomych strzelców. Odwróciłem głowę i po chwili usłyszałem agonalne krzyki. Zdusiłem w sobie strach i spojrzałem na zaistniałą sytuację.
 Funkcjonariusze byli właśnie jedzeni. Bronie, które trzymali, leżały niewinnie na trawie. Dziedziniec opustoszał. Wszystkie zombie ruszyły do wozu na wyżerkę. Przez chwilę rozważałem szybki sprint po broń palną, ale ostatecznie odsunąłem tę myśl od siebie. Zbyt ryzykowne. Wykorzystując fakt zamieszania, ruszyłem biegiem wzdłuż budynku, ciągle modląc się w duchu, aby osoba, po którą idę żyła. Kiedy dobiegałem do drogi, którą musiałem pokonać przed dojściem do liceum, powitał mnie widok rozbitych aut, powybijanych w okolicznych barach okien i  wszechobecny zapach śmierci. Rozejrzałem się i kiedy zauważyłem, że nie ma w okolicy nic „żywego” przekroczyłem ją, przeskakując przez znajdujący się na środku płotek, oddzielający kierunki jazdy.
 Po przejściu na odpowiednią stronę ulicy, zauważyłem kolejnego wroga. Paskudnie porozrywane, czołgające się do mnie zwłoki, znajdowały się około dziesięć metrów ode mnie. Podbiegłem ostrożnie i wpakowałem oburącz nóż w głowę przeklętej istoty. Trafiłem i zadowolony z dotychczasowego powodzenia mojej misji, ruszyłem w górę ulicy do skrzyżowania, skąd widziałem już interesujący mnie budynek. Płonął gdzieniegdzie. A zaledwie parę dni temu była próbna ewakuacja – zaśmiałem się w duchu. Ostatni odcinek drogi dzielił mnie od płotu szkoły. Ulica wyglądała fatalnie. Martwi ludzie, pogubione płaszcze, kurtki, zdewastowane auta i dużo krwi. Z jednego z budynków zwisała kobieta. Najwidoczniej złapana przez zombie podczas wyskakiwania z okna. Fatalne przeżycie.
 Minąłem ostatni zakręt i zobaczyłem wejście. Nie było tu widać szwendaczy, ale za to ślady zniszczenia owszem. Wywalone drzwi wejściowe leżały obok miejsca swojego stałego pobytu. Wkroczyłem bez wahania do budynku szkoły, rozmyślając, gdzie może być mój przyjaciel. Korytarze były pełne martwych uczniów, którzy się jeszcze nie przemienili. Musiałem działać szybko, bo za chwilę mogło tu być naprawdę gorąco. Słyszałem odgłosy walki dochodzące z wyższych pięter, ale skupiłem się teraz na zamknięciu się w dyżurce przy wejściu i wykonaniu telefonu. Wybrałem najczęściej wybierany numer i rozpocząłem połączenie. Dzięki Bogu był sygnał, co prawda jedna kreska, ale wystarczała na wykonanie rozmowy. Po chwili usłyszałem głos :
- Halo? Bolo? Zaczęło się – zaczął jak zwykle roztargnienie, ale absolutnie poważnie mój przyjaciel.
- Gdzie jesteś stary? Wszedłem właśnie do szkoły – powiedziałem.
Połączenie urwało się. Ze schodów zbiegła grupka ocalałych:
To świetnie się składa – zawołał otwierając drzwi i lądując w serdecznym, przyjacielskim uścisku. Wyglądał całkiem nieźle, nie licząc plam ciemnej krwi na bluzie i rozcięcia na nodze. Widocznie wyczuł, że na nie patrzę, bo od razu zareagował:
To nie ugryzienie. Jakiś gnojek próbował nas poświęcić, żeby uciec…
Za nim stało jeszcze trzech. W pierwszym z nich rozpoznałem jego kolegę z klasy, nazywanego po nazwisku Bochen. Wyglądał podobnie do Erniego, tylko zamiast rany na nodze był kompletnie blady, przypominał trochę wampira. Kolejną osoba była nieznajoma mi dziewczyna. Widziałem ją co prawda parę razy na korytarzu szkolnym, ale wyglądała teraz inaczej. Zawsze ładnie ubrana i odrobinę zawstydzona, teraz wręcz kipiała zapałem i pozytywną energią. Ostatnią osobą, która weszła do dyżurki był Bartek, jeden z moich najlepszych przyjaciół. Ucieszyłem się na ich widok, sam fakt, że przeżyli był cudem. W szkole zrobiło się o wiele ciszej, co oznaczało, że mało kto został przy życiu. Chciałem porozmawiać z Ernim, ale ten tylko poklepał mnie pokrzepiająco po plecach i dał znak, że musimy natychmiast opuścić to miejsce.
 Wyszyliśmy z budynku i rozejrzeliśmy się raz jeszcze. Zauważyłem, że moi towarzysze są zaopatrzeni w kije i deski co oznaczało, że kompletnie bezbronni nie jesteśmy. Ulica wydawała się czysta:
Co teraz? Przydałoby się coś ustalić – zaproponował Bartek, nazywany też czasami Goku.
Miałem plan. Kolejnym punktem w mojej porannej audycji było ruszenie do kolejnej szkoły po brata Kiciusia, czyli Ernesta i koleżankę, na której obecności mi szalenie zależało. Poznałem ją na wakacjach, właśnie na imprezie u Erniego i od tamtej pory poczułem szczególną więź, która się między nami nawiązała. Co prawda ostatnio trochę osłabła, ale wierzyłem, że nie mogę jej zostawić na pastwę losu :

W sumie to mamy plan – powiedziałem – ruszamy w kierunku Galerii Białej po broń oraz kolejne osoby.
- Nie możemy znaleźć czegoś, no nie wiem… tutaj? – zapytał.
 Zaufaj mi ziomek, po prostu wszystko jest zaplanowane. Ruszajmy teraz jak najszybszą drogą w stronę centrum. Omijajmy ulice i po prostu trzymajmy się razem – zaproponowałem, wychodząc na drogę przed szkołą. Wtedy usłyszeliśmy coś, co dogłębnie nas przeraziło. Uliczka, na której się znajdowaliśmy, była dosyć specyficzna. Jak wcześniej wspomniałem, znajdowała się w labiryncie mało mi znanych bloków i ścieżek, w których było mnóstwo nieciekawych miejsc. Teraz, byliśmy dokładnie w jednym z nich. Uliczka odbiegała w prawo na obrzeża i w lewo do centrum, tam, skąd przyszedłem. Z obu stron zaczęły do nas iść spore grupy zombie. Człapały żwawo, próbując jak najszybciej dorwać znajdujący się w potrzasku posiłek. Każdy z nas uniósł broń. Ścisnęliśmy się plecami, próbując pilnować każdej możliwej strony, ale nie było to łatwe. Nawet ze szkoły zaczęły się wyczołgiwać trupy. Przez chwilę byłem nawet pewien, że zobaczyłem dawnego nauczyciela od języka polskiego, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to teraz kompletnie nie ma znaczenia. Ernest krzyknął i kazał biec za sobą. Ruszyliśmy i po chwili zmagaliśmy się ze szklanymi drzwiami, prowadzącymi do całkiem długiego bloku mieszkalnego. To była nasza jedyna nadzieja…

29 komentarzy:

  1. Widzę, że taki krótki ten rozdział :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ale dużo dłuższych nie doświadczycie. Taką mam formę pisania. Według mnie to i tak sporo. Przeciętny rozdział w późniejszych etapach książki to od 3 do 7 stron. Ten powyżej ma 3,5 jakieś.

      Usuń
    2. Niedawno zacząłem czytać i naprawdę jestem zadowolony dobra robota Bobru i mieszkam w okolicach Białegostoku mrrr :D

      Usuń
  2. oj nie marudź wazne ze jest

    OdpowiedzUsuń
  3. Już widzę że bobru zabił już 3 zombiaki ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu coś się dzieje ciekawego

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawi mnie kiedy Bolo bedzie biegał z wiatrówką (jeśli wogóle )

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawie, ciekawie. Jeżeli mam zgadywać to w następnym rozdziale ktoś zginie. Takie przeczucie. Chyba, że uda się schować. Na początku, gdy pisało, że idziesz po Kiciusia, to myślałam, że to kot O.o Świetny drugi rozdział. Oby tak dalej. Jeżeli od 5 rozdziału tak jak pisałeś będzie lepiej, to super się zapowiada. Już teraz jest ekstra. Pozdrawiam, weny życzę i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mi sie wydaje ze zginie ta laska z impry albo brat kiciusia bedzie zombie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow. Coś sie zaczyna dziać., klimacik jest przedni, a ma być jeszcze lepiej :D Jestem w niebo wzięty.

    OdpowiedzUsuń
  9. Trochę nie podobają mi się te brzmiące niczym jakieś cytaty ze "Sztuki wojny" zasady, które bohater sobie wymyślił, bo w moim odczuciu brzmią tak jakoś nienaturalnie i kiczowato ("twój przeciwnik będzie rósł w siłę", come on ;)).

    Przy okazji, "twój" piszemy wielką literą tylko, kiedy w korespondencji zwracamy się do kogoś, w formach nazywających adresata naszych wiadomości - w książkach właściwie na to nie ma miejsca, chyba że pojawia się przytoczony fragment korespondencji pisanej przez bohaterów ;)

    "Z miejsca skąd wyjechały samochody zaczęły biec w tę stronę zombie" - mam wrażenie, że to trochę niefortunne sformułowanie i kilka razy pojawia się podobna forma. Jeśli w poprzedzającym zdaniu nie zaznaczasz o jakie konkretnie miejsce chodzi, to pisząc "w tę stronę" odwołujesz się do jakiejś lokacji, ale tak naprawdę nie wiadomo jakiej.
    "W moją stronę", "w stronę mojej kryjówki" pasowałoby chyba lepiej.

    Mam wrażenie, że błędów jakby trochę więcej, niż w poprzednim rozdziale, może przydałby się ktoś do zrobienia kolejnego etapu korekty? ;p

    Trochę zastanawiająca jest całkowita obojętność bohatera wobec zjawiska wszechobecnej śmierci, konających, czy rozszarpywanych na jego oczach ludzi.
    No i to, że zabija zombie bez żadnych wyrzutów sumienia, rozterek, właściwie bez reakcji - ale temu sam się dziwi, więc jeszcze to mogę przełknąć.


    Jak zwykle, czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. OGROM błędów każdego rodzaju. O ile w pierwszym rozdziale dało się to z trudem przełknąć, o tyle tutaj jest to wprost rażące. Nie mam zamiaru tutaj wszystkich wypisywać, bo to bezcelowe, ale niektóre są tak straszne, że aż zabawne. Chociażby sformułowanie "przechodząc do pozycji przykucniętej" skłania do zastanowienia, nie podoba mi się również, jak swobodnie w NARRACJI stosujesz nazwy typu "zimny" czy "szwendacz". Owszem, jest to narracja pierwszoosobowa, więc można to uznać za tok myśli bohatera, jednak dla osoby niezaznajomionej z uniwersum TWD nie musi być to tak oczywiste, że chodzi o zombie. Poza tym trochę zbyt szczegółowe opisy drogi przez miasto, w połączeniu z tekstem trudnym do odczytania na tym tle nieco to męczy.

    Teraz trochę o czym innym. Baaardzo dziwi mnie fakt, że po wyjściu z klatki schodowej i napotkaniu martwego staruszka, bohater zupełnie olał sprawę i poszedł w swoją stronę. Każdy, kto by zobaczył zmasakrowanego, umierającego człowieka na ulicy poczułby chyba coś więcej niż lekki przypływ adrenaliny. Sprawia to bardzo sztuczne, nierealne wrażenie. Dodatkowo dziwi swoboda, z jaką "Bolo" porusza się po mieście opanowanym przez zombie. Ja rozumiem - gry, seriale i filmy uświadomiły go, czym są te kreatury, ale jednak w obliczu rzeczywistości sprawy miałyby się chyba inaczej. (poza tym, nienaturalnie szybko sytuacja nabrała tak fatalnych obrotów - żeby od razu całe miasto legło w gruzach zaledwie chwilę po rzekomym "wybuchu" - to jednak przesada) Przeraził mnie też motyw dziewczyny z dyżurki, "kipiącej zapałem i pozytywną energią". No bo każdy w obliczu tragedii kipi zapałem i pozytywną energią, nieprawdaż? :) Co z rodzicami? Dlaczego bohater bardziej dba o przyjaciela (co jest zrozumiałe), niż o swoją rodzinę? Rodzeństwo? Ja na jego miejscu najpierw skierowałbym się po swoich braci i siostry, a dopiero potem bym kombinował ze schadzką z przyjaciółmi. Sprawia to wrażenie, jakoby Bolo zupełnie nie liczył się z najbliższymi i był zwyczajnie nieczuły.

    Dodatkowo wręcz rozbroiło mnie jedno zdanie, opisujące wygląd budynku liceum bohatera: "płonął gdzieniegdzie". Nic nie płonie "gdzieniegdzie", to słowo wyraża swego rodzaju obojętność wobec sytuacji. Taki tam pożar, codzienność. Żart sytuacyjny dotyczący niedawnej próbnej ewakuacji w tym wypadku wydaje się wciśnięty na siłę. Ponadto (wracając do nieczułości Bolka) - jak on mógł tak po prostu przejść przez drzwi miejsca, do którego uczęszczał NIEMAL (bo ja Cię znam, Bobru xD) codziennie i nie czuć zupełnie nic? Przechodzić obok MARTWYCH UCZNIÓW, których widywał na korytarzu, nauczycieli, z którymi spędzał całe godziny, zupełnie obojętnie? Nikt nie lubi szkoły, ale kurczę, w obliczu czegoś takiego KAŻDY poczułby COKOLWIEK. Dochodzi też do tego łatwość, z jaką bohater rozprawia się z zombie. Gdzieś tam napotkałem zwrot "przyjemnie wbił się w głowę", czy jakoś tak, co jest niepokojące, jako że jest on zwykłym nastolatkiem, używającym wcześniej noża prawdopodobnie przy akompaniamencie masła i chleba. Nie wiem też, jak jest z formatowaniem tekstu na blogspocie, ale dialogi koniecznie trzeba poprawić. Są niewidoczne, źle ułożone, niewyróżnione - należałoby coś z tym zrobić, gdyż szata bloga już wystarczająco utrudnia czytanie. (co akurat nie jest Twoją winą)

    Nie chcę się czepiać, ale też jako kumpel pragnę udzielić Ci obiektywnej opinii, Bobru. ;) Liczę na to, że od piątego rozdziału faktycznie styl się poprawi. (jeszcze mi się przypomniało - w opowiadaniach czy innych tekstach epickich, cyfry powinno się pisać słownie, lepiej to wygląda, gdzieś tam dostrzegłem "30") Treściowo jak dotąd też mnie nie rozpala, głównie przez to, że tyle niepoprawnych motywów rzuca mi się w oczy. Wolałbym czytać dłuższe rozdziały, ale lepsze, bardziej przemyślane. (bo wiem, że pewnie długość tekstu też ma tu swoje trzy grosze do wtrącenia) No ale nic, tyle "hejtu" ode mnie póki co. :P Nie bierz tego do siebie, staram Ci się pomóc. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja tam na takie rzeczy narzekać nie będę, kwestie techniczne poruszę.

      Co do wyglądu samego szablonu, to nigdy nie jest problem. Na blogspocie jest mnóstwo "szabloniarni" gdzie można znaleźć gotowe bądź zamówić odpowiednie dla siebie szablony, takie że mucha nie siada.

      Co do zapisu dialogów, to musisz po prostu odróżnić dywiz - od pauzy —. W dialogach używamy pauz i tego się wypada trzymać. Dywiz natomiast tworzy przede wszystkim złożenia, typu: Bielsko-Biała. Myślnik wydzielamy spacją, nie robimy tego z dywizem. To pięknie powinno w wordzie zmienić jedno na drugie. ("Otwieramy znajdź i zamień; w pierwszym polu wpisujemy dywiz, po którym dajemy spację. Do następnego kopiujemy pauzę lub półpauzę, po której również naciskamy spację. Klikamy zamień wszystko i cieszymy się efektami. ")

      Wołacz lub mianownik pełniący funkie wołacza wołacza oddzielamy przecinkami z obu stron.
      "Hej, Marta, jak się miewasz?"

      Liczby piszemy słownie, ale to już wspomniał Kosma.


      No, to takie ogólne uwagi co do tego rozdziału. Słuchaj rad cioci Werci, a daleko zajdziesz!

      Usuń
    2. Moim zdaniem, czytelnicy (nie mówię tu tylko o Tobie) stawiają za wysoko poprzeczkę, jeżeli chodzi o tego bloga. Naprawdę mam wrażenie, że szukacie błędów na siłę (rozumiem, chęć pomocy, oczywiście nie traktujcie mojego komentarza, jako zwykłego bólu dupy, każda krytyka sprawi, że ta powieść będzie jeszcze lepsza) i muszę was uświadomić, że niestety, ale nie potrafię tak dobrze opisywać tego wszystkiego.
      Odniosę się tu głównie do Twojego komentarza, bo w sumie zebrałeś tutaj, wszystkie minusy, które zostały wyłapane wcześniej. Co do "szwendaczy" i "zimnych", które są rzeczywiście moją inwencją twórczą, pozwolę sobie wziąć jako przykład "Mechaniczną Pomarańczę" Anthony’ego Burgessa. Autor w tej książce piszę wręcz swoim slangiem i na tym właśnie polega magia tego wszystkiego. Chcę, żeby bohater był jak największym odzwierciedleniem mnie jako osoby. Wiem co to zombie i znam różne określenia na te stworzenia, więc przelewając to na emocje książkowego "Bobra" używam ich. Co do opisów dróg, czy nazwałbym je szczegółowymi? Pokusiłbym się na stwierdzenie "ubogie". Mało szczegółowy opis mijanej ulicy, żeby jak najlepiej uzmysłowić czytelnikowi co widzi w danej chwili bohater.
      Sama apokalipsa wybuchła mniej więcej dwie godziny przed opuszczeniem przez bohatera domu i w sumie wydaję mi się, że jest to przedstawione całkiem realistycznie. Wszystko dzieje się szybko bo zombie opanowują miasto i widać wszędzie puste parkingi (ludzie odjeżdżają, próbując uciec), biegnących ludzi oraz trupy. Przyznam, że emocji w pierwszych rozdziałach jest mało, dlatego skupiłem się na nich w późniejszych etapach powieści. Jeżeli chodzi o motyw związany z rodziną to został on zamknięty już w poprzednim rozdziale. Bohater postanowił trzymać się planu, który wydaje mu się dobry i wiedząc, że następuje ewakuacja z centrum miasta, nie próbuje nawet ryzykować szukania jej punktu (no bo skąd ma wiedzieć, gdzie i skąd jego rodzina jest zabierana). W szkole powtarza się motyw braku emocji, tu również przyznam Ci rację.
      Jeżeli chodzi o możliwości formatowania tekstu na Blogspocie, to są one fatalne. Wyglądają jak pierwsza wersja worda i właściwie, żeby umieścić tekst z paroma akapitami, muszę siadać z pół godziny wcześniej i metodą prób i błędów dochodzić do celu.
      Dzięki Szuszuro, mam nadzieję, że od piątego rozdziału rzeczywiście będziesz mógł stwierdzić z czystym sumieniem, że jest lepiej, postaram się aby tak było :D
      To w sumie na tyle, będę dążył do doskonalenia tego ^^

      Usuń
    3. To nie kwestia Twoich zdolności pisarskich, bo te stoją na przyzwoitym poziomie i podoba mi się ogólna koncepcja Twojego opowiadania, ale o sam... efekt końcowy. Mówiłem Ci już, że jak chcesz, to mogę ogarnąć korektę, żeby takie nerdy jak ja nie miały się do czego przyczepić. ;) Ale to luźna propozycja. Tak czy siak czekam na więcej.

      Usuń
    4. Odezwę się do Ciebie z pewnością przed kolejnym rozdziałem i razem z Pabim zasiądziemy i poprawimy co trzeba :D

      Usuń
  11. "Goku..." nie za mocny team sobie tworzysz? a tak szczerze nie ukrywajmy fajnie się to czyta , tylko nie przesadzaj z dramatyzmem jak twoi kompani zaczną ginać (bo coś mi się nie wydaje że wszyscy przeżyją)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie chce mi się zakładać konta, no to z anonima walnę. Co mi tam!
    Po pierwsze: pogratuluję chęci na pisanie takiego bloga, ciekawe tylko na ile zapał wystarczy. Oby na długo, bo fajnie by było obserwować jak rozwija się twój styl pisania!
    No ale przejdźmy dalej.
    Wszystko, co tak właściwie mi nie pasowało, zostało już wymienione wyżej ( hej Szuszur :> ) dlatego przejdę do jednej jedynej kwestii, która mnie wręcz zabolała. Mianowicie chodzi o ten fragment:
    "Tym razem ostrze przyjemnie zatopiło się w czaszce [...]"
    Najbardziej nie pasuje mi ta tutaj część i może to tylko dlatego, że jeśli chodzi o kwestie biologiczne bywam bardzo czepliwa. Ale nie oszukujmy się, nie trzeba być asem z biologii, żeby wyobrazić sobie w jakim tempie rozkłada się ciało. Pierwsze umierają komórki mózgowe ( tak około 3-7 minut po śmierci ), a następnie krew spływa do niższych partii ciała, przez co niektóre jego części są blade, a inne ciemniejsze. Mi jednak chodzi o kości. Komórki kostne i te tworzące skórę, zaczną się rozkładać dopiero PO KILKU DNIACH od czasu zgonu.
    Wiadomo, że kości ciężko zmasakrować. Trzeba użyć co najmniej metalowego kija bejsbolowego, żeby zniszczyć czaszkę ( chyba, że się lubi taszczyć głazy, ale w gusta się nie zagłębiajmy ). Nawet rzeźnicki nóż miałby problemy z wbiciem się jak masło w czaszkę ( prawdopodobnie ) świeżo zmarłego człowieka.
    Aspekty rozkładu ciała są bardzo ważne w takich historiach i po koleżeńsku przeproszę za czepliwość. Ale to trzeba wiedzieć jak się pisze historię o chodzących, rozpadających się i gnijących zwłokach.
    Specjalnie dla ciebie znalazłam przydatny artykuł: po angielsku, ale jestem pewna, że chociaż ogół da się zrozumieć. Jest ciekawy i pokrywa dokładnie tą tematykę. Mógłby ci się przydać w kolejnych rozdziałach, rzuć chociaż okiem ;)
    http://science.howstuffworks.com/body-farm1.htm
    Pozdrowionka! Życzę miłego pisania!
    -Michi :>

    OdpowiedzUsuń
  13. A! I nie zbywaj uwag publikowanych pod twoją pracą. Właśnie trzeba się czepiać szczegółów, na tym to polega, to ma być krytyka! Wskazówki w komentarzach mogą ci bardzo pomóc w kreowaniu tej historii, bo potencjał ma, ciekawa koncepcja też jest-- nie zmarnuj tego!
    -Michi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za artykuł, na pewno się przyda. Będę stosował się do rad i postaram się jak najlepiej przygotowywać kolejne rozdziały ^^

      Usuń
  14. Przeczytałam sobie i po prostu WOW. Owszem, są tutaj błędy, ale nie jesteś jakimś pisarzem. Profesjonalistą nie jesteś, masz prawo popełniać błędy, bo to właśnie na nich się uczymy. Osobiście uważam, że akcja za szybko się rozwinęła, albowiem zombie apokalipsa nie mogła stać się z godziny na godzinę. Musiały dziać się jakieś wydarzenia przed, jakieś zachorowania, wirus czy coś w tym stylu. Czekam na kolejną cześć ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jeśli możesz to wrzucaj częściej. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału :3

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetne, ale błędy też są:
    przez chwilę myślałem jeszcze czy się nie zawrócić - nie wrócić
    ale zaniechałem - tego xd
    Nacisnąłem delikatnie klamkę ówcześnie sprawdzając przez judasza, czy korytarz jest czysty - wcześniej
    Pierwsze, co uświadomiło mnie o niebezpieczeństwie, to było powarkiwanie i kroki. Narastające z każdą chwilą - zamiast kropki - przecinek
    Skręcając z uliczki osiedlowej już za rogiem usłyszałem kroki, warczenie i odgłosy walki - tuż
    Na ulicy trzech, bądź więcej dorosłych ludzi uzbrojonych w pręty, deski, itp. katowało zombie - jakie "itp." w opowiadaniu? ;<
    Nie musiałem liczyć, żeby widzieć, że jest ich coś koło 30 - słownie liczby ^^
    150 metrów na prawo - to samo
    około 10 metrów ode mnie - to samo ;3
    Weny ;3
    Masz ciekawe pomysły, serio ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Standardowo, garść dobrych poprawek :) Wszystko już zmieniłem z tych wymienionych przez Ciebie. Ogólnie to tyle tych liczb jest, bo pierwsze rozdziały pisałem tylko dla siebie początkowo i wyszło tak, że zapomniałem przy korekcie tego zmienić ^^
      Tak czy siak dzięki :)

      Usuń
  17. Em, przepraszam że teraz dopiero komentuję, ale moja głupota nie zna granic i nie dałam tego blogu do obserwowanych >.< Gomenne!

    No cóż, ciekawie, ciekawie...tylko nie wiem dlaczego w pewnym momencie pomyliły mi się wydarzenia Te z tymi z Lektóry (Krzyżacy) i w pewnym momencie miałam w głowie obraz Urlyka Jungingena jedzącego przez Zombie xD

    OdpowiedzUsuń
  18. Hola, korzystając z chwili między składaniem inżynierki do dziekanatu, a obroną, napiszę komentarz. Widzę, że gromy stylistyczne posypały się z nieba ;) Ja się na tym nie znam, zawsze z wypracowań z LO dostawałam za styl 2. Więc kij z tym.

    Treść: Nie wiem jak to określić i czym to jest spowodowane. Czuję się tak jakbym biegła przez te wszystkie rozdziały. Teoretycznie przyczyną nie powinna być prędkość akcji, bo tym opisem, w którą uliczkę skręcasz - akcję zwalniasz, ale ja ten drugi rozdział ciągle traktuję jak dalszą część pierwszego ;)
    Pamiętaj, że czytelnik nie musi znać wszystkich szczegółów - wystarczy coś zasygnalizować. Mówię o tym, ponieważ znam doskonale drogę bohatera, ale nie wiem czy on się boi, czy czymś martwi. Jego myśli to chłodna kalkulacja. Idę po broń. Nóż w czaszkę. Zrobić tak, a tak. Jest bardzo opanowany. Spokojny. Oczywiście te cechy byłyby idealne na taką sytuację, no ale... kto mógłby sobie na coś takiego pozwolić? Wyobrażam sobie w takiej sytuacji, że w głowie pojawiłoby się milion pytań, a nawet jeśli bohater jest silny i zdyscyplinowany, to na pewno byłaby jakaś walka wewnętrzna żeby np. nie myśleć o tym, że ktoś nie żyje. Żeby odtrącać te czarne myśli. Odnoszę też wrażenie, że cała grupa głównego bohatera jest bardzo "podjarana" (najlepiej opisujące słowo xD) całą apokalipsą. Ma to swoje plusy i minusy. Plus jeśli później zaczną traktować wszystko na poważnie. Ładnie wtedy pokazujesz przemianę. Minus - jeśli to ich cechy charaktery, bo wtedy jest to nierealistyczne. Nie można się cieszyć z tego, że tracisz poczucie bezpieczeństwa. To nie logiczne. Co mogę więcej powiedzieć. Podoba mi się wątek dziewczyny. Może będzie jakaś pikanteria? :D

    I drodzy państwo mam ten przywilej, że sobie mogę iść od razu do trzeciego rozdziału... bo komentuję z opóźnieniem xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Carmen :)
      Co do emocji bohatera, to o wiele za mało pokazywałem je w pierwszych rozdziałach, później będzie tego o wiele więcej ^^ Teraz wszyscy są podjarani, ale mogę obiecać, że zapał szybko minie i w końcu będą zmęczeni życiem na tyle, że każdy kolejny trup na ich drodze będzie zwykłym celem do wyeliminowania a nie jak teraz, kiedy wręcz czerpią z tego przyjemność. Tutaj byli trochę bardziej zdeterminowani, bo znaleźli szansę na ucieczkę ^^ O pikanterii nic nie wspomnę, ale... zobaczycie :3

      Usuń
  19. troche dziwne ale spoko

    OdpowiedzUsuń