Rozdział 25, ostatni w tym tomie. Składa się z dwóch perspektyw, zamiast standardowych trzech (brakuje perspektywy Irka), ale od razu mówię, że zabieg ten jest celowy. Motyw Irka będzie rozwijany później, tutaj jednak potrzebowałem mocy perspektyw Bobra i Olafa żeby wyjaśnić jak przebiegała ucieczka z Grudziądza i komu się udało, a komu nie. Rozdziały finałowe u mnie, zazwyczaj są dobre, ale jednak oficjalnymi szokującymi zawsze są te przedostatnie (21-23), dlatego zrozumcie taki, a nie inne rozwinięcie akcji. Zapraszam do czytania. Na Youtube na dniach powinien się pojawić materiał mówiący, co i jak z dalszymi przygodami i jakie mam plany.
POV:
Bobru - Rozdział 25 - Dzień 11 - 12
Irek - Dzień 11 - 12 - ???
Olaf - Dzień 11 - 12 - Okolice Grudziądza
--------------------------------------------
Rozdział 25 (Bobru, Olaf): Następny krok
BOBRU
Dotarliśmy
do wnętrza budynku. Panował ogólny chaos. Zombie i Zszyci omijali nas jednak
nie zatrzymując się nawet na chwilę. Słychać było strzały. Złomiarze, chociaż
zostali zaskoczeni, teraz odpierali atak. Straty były ogromne i była to
największa masakra jaką widziałem, ale wiedziałem, że góra za godzinę Złomiarze
przegrupują się, a Zszyci uciekną. Pomogli nam. Chociaż uważaliśmy ich za
przeciwników, ci jednak nam pomogli. Nie rozumiałem tego, ale kompletnie nie
mogłem się teraz na tym skupić. Szliśmy
razem. Zobaczyłem odwróconego do nas plecami człowieka ze strzelbą. Strzelał do
przodu, nie widząc nas kompletnie.
Podbiegłem
i wbiłem mu nóż w plecy. Pociągnąłem z trudem w górę i wyjąłem ostrze.
Mężczyzna jęknął. Gdy leżał, a kałuża krwi wokół niego zaczęła rosnąć szybko
wbiłem mu nóż w gardło i chwyciłem za strzelbę, którą rzuciłem Pablordowi.
Okazało się, że zrobiłem to w idealnym momencie, bo po chwili z przodu pojawiło
się dwóch kolejnych Złomiarzy. Byli tak zaskoczeni i wystraszeni, ze nie
zdążyli zareagować. Dwa celne strzały Pablorda dały nam dwie kolejne sztuki
broni, oraz dwie kolejne osoby na sumieniu. Kto jednak się teraz przejmował
sumieniem? Tylko ci, którzy już nie żyli.
- Może powinniśmy
poczekać? – zaproponował Pablord korzystając z chwili spokoju w tym
korytarzu.
- Nie. Złomiarze już
się przegrupowują. Jeżeli nie uciekniemy teraz, to zostaniemy tutaj na zawsze –
stwierdziłem.
- A co jeżeli wyjścia
są już obstawione? – zapytała Wiktoria.
- Musimy zaryzykować –
powiedziałem.
Znajdowaliśmy
się na poziomie szatni piłkarskich. Ruszyliśmy dalej. Maski nieprzyjemnie
przylepiały się do spoconej skóry. Miałem ochotę położyć się i zwymiotować, ale
wiedziałem, że musimy stąd wyjść jak najszybciej. Strzały przed nami ucichły i
usłyszeliśmy krzyki. Minęliśmy grupę dźgających Zszytych i ruszyliśmy dalej.
Jedno z wyjść musiał być gdzieś tutaj. Jednak myśl o tym, że mogą tam już na
nas czekać wrogowie nie była zbyt obiecująca.
Zza
zakrętu wybiegł nagle mężczyzna z pistoletem w dłoni. Szybko rozprawił się z
dwoma Zszytymi, po czym zaczął celować w nas. Pablord, Wiktoria oraz Michael
zareagowali odruchowo. Trzy strzały powaliły i zabiły przeciwnika. Byliśmy już
tak blisko. Zszyci biegali po korytarzu raz w jedną, raz w drugą stronę,
szukając kolejnych ofiar. Byli bezwzględni. Ich długie, ostre noże przecinały
skórę i kości bez większych problemów niczym miecze. Przebiegliśmy obok
kobiety, która uciekała przed Zszytymi i dostała jednym z noży w plecy. Ostrze
wbiło się do połowy, a kobieta krzycząc upadła. Dorwali ją szybko. Poślizgnąłem
się i prawie upadłem na kałuży jej krwi. Każdy korytarz śmierdział metalicznym
zapachem posoki.
Zobaczyliśmy
w końcu drzwi. Były szeroko otwarte. Wybiegali tędy Złomiarze oraz Zszyci.
Walka trwała tez przy samym wejściu, gdzie do całego chaosu dołączyły trupy. Spojrzałem na moich ludzi oraz Feline, która
szła za nami, ale wyraźnie nie wiedziała, co do końca się dzieje.
- Przechodzimy i
biegniemy. Jeżeli coś nas rozdzieli spotkajmy się w Inowrocławie. Trzymajcie
się – ostrzegłem. Ruszyliśmy do przodu. Jeden ze Złomiarzy stał tuż przed
nami i chciał nam najwyraźniej zatarasować drogę, ale usłyszałem strzał i
zobaczyłem jak leci na plecy do tyłu. Przebiegłem po nim bez skrupułów słysząc
chrupnięcie tak głośne, że aż przebiło się przez harmider walki. Byliśmy na zewnątrz.
Ulica była oświetlona. Szybko zorientowałem się, w którą stronę muszę biec i
pobiegłem. Zerknąłem przez ramię, co z resztą i z ulgą zauważyłem, że cała
piątka biegnie kawałek za mną.
Skręciliśmy
w boczną uliczkę, gdzie w przeciwieństwie do wejścia na stadion, było po prostu
cicho. Odetchnąłem szybko.
- Udało się. Musimy
biec – podsumowałem.
Oczywiście to nie był koniec problemów. Ledwo skręciliśmy w
kolejną uliczkę usłyszeliśmy parę aut jadących w naszą stronę. Wskoczyłem
szybko za murek otaczający zjazd towarowy do sklepu i pomogłem przeskoczyć
pozostałym. Ręka bolała mnie w miejscu, w którym zdarłem cały kawał skóry.
Zacisnąłem jednak zęby i wychyliłem się, biorąc pistolet zdobyty wcześniej na
stadionie.
Od razu
rzuciły mi się w oczy trzy wozy wypełnione ludźmi, którzy podjeżdżali na tyły
stadionu. Wszystkie pojazdy zatrzymały
się z piskiem i ze środka zaczęli wyskakiwać ludzie. Byli uzbrojeni po zęby i
byłem pewien, że stanowią tutejszy odpowiednik Czerwonych Flar lub straży w
Toruniu. Schowałem się licząc, że będą zbyt zajęci przeganianiem stąd Zszytych,
żeby sprawdzić ten murek i nie myliłem się. Grupa około dwudziestu osób pognała
szybkim krokiem w stronę, z której przybiegliśmy. To było zbyt piękne, żeby
mogło być prawdziwe. Trzy wozy stały tutaj gotowe do odjazdu. Sprawnie
przeskoczyłem murek i pomogłem przejść go reszcie.
- Przygotujcie jeden z
wozów, a ja stanę na czatach – zaproponowałem. Pablord ruszył jako pierwszy
do sporego, terenowego samochodu i zaczął siłować się z drzwiami. Feline oparła
się o murek i była właśnie uspokajana przez Wiktorię oraz Józefa, a Michael
zajął się broniami, które trzeba było przeładować.
Co
chwilę słychać było strzały z głównej ulicy, więc byłem pewien, że oddział
zaczął już działać. Jedna osoba nawet zaczęła biec w naszą stronę, ale była
jeszcze daleko, kiedy pocisk przeszył jej głowę. Wzdrygnąłem się. Kucnąłem
przyczajony przy jednym z ulicznych pojemników na śmieci. Słyszałem jak Pablord
przeklina mocując się teraz z silnikiem, bo kluczyków oczywiście nie było. Nie
wiem jak dokładnie udało mi się uniknąć nagłego ataku od tyłu, ale
instynktownie odwróciłem się i odskoczyłem na lewo, akurat na moment przed
atakiem. Łysy mężczyzna z nożem poleciał z impetem do przodu, ale nie stracił
równowagi. Przez chwilę poczułem strach, ale ten szybko został zalany przez
adrenalinę w najczystszej postaci.
Poczekałem
aż mężczyzna machnie nożem i gdy tylko to się stało odskoczyłem na bok i
uderzyłem łokciem w jego rękę. Trafiłem prawie tak jak chciałem, bo usłyszałem
dźwięk uderzającego o drogę metalu. Mężczyzna zamachnął się i uderzył mnie
pięścią w twarz. Zachwiałem się po czym
poczułem kopnięcie, które zwaliło mnie z nóg. Gdyby było jaśniej prawdopodobnie
mężczyzna by mnie dobił kopniakami, albo podniósłby nóż. Uliczka była jednak
ciemna i nie zauważył cienkiego, czarnego słupa, która stał tuż obok mnie.
Chciał mnie kopnąć w klatkę piersiową, ale trafił w słup i krzyknął głośno.
Przebudziło mnie to nieco . Podniosłem się i zamachnąłem na krótko
wyprowadzając cios. Furia narastała we mnie, kiedy uderzyłem go jeszcze raz i
jeszcze raz. W końcu łysy się przewrócił, a ja wyciągnąłem swój nóż. Usłyszałem
kroki i odwróciłem się na chwilę. To Wiktoria biegła do mnie, najwyraźniej
dopiero po okrzyku zauważając, że mam problem. Była jednak spóźniona, bo ledwo
do mnie dotarła, a dobiłem napastnika i wytarłem o jego bluzę ostrze broni.
- Cholera jasna! Co z
tobą!? Czemu nie krzyknąłeś, że masz problem? – zapytała ciągnąc mnie w
stronę wozu. Otarłem krew cieknącą mi z pękniętej wargi i rozmasowałem obolały
brzuch.
- Jedźmy już – poprosiłem.
Auto
całe szczęście było już gotowe. Wsiedliśmy do środka i zapaliliśmy światła.
Usiadłem na prawo od Pablorda, który kierował. Przejrzałem się w lusterku. Miałem
krew rozmazaną na całym, prawym policzku, a moje dłonie wyglądały, jakby ktoś z
nich pozdzierał skórę w paru miejscach. Były całe we krwi. Osunąłem się na
siedzenie i odetchnąłem.
- Wszystko w porządku
kumpel? – zapytał Pablord.
- Tak – odpowiedziałem.
OLAF
Nie do
końca ufałem człowiekowi, który został nam przedstawiony, ale Łowca był częścią
drużyny Bobra, a to nieco podbudowywało na duchu. Jednak decyzja o wróceniu
podłamała mnie zdenerwowała.
- Jak to? Nie minęła
jeszcze godzina. Oni wciąż mogą wybiec – podniosłem głos, bardziej niż chciałem.
Łowca przystawił palec do swoich ust uciszając mnie:
- Nie hałasuj. Tam
dzieje się źle. Jeżeli zaraz stąd nie znikniemy, to możemy zostać tu na zawsze.
Wiem jakie to jest ciężkie, ale możliwe, że Bobru i reszta wybiegli już drugim
wejściem i uciekają stąd z Łapą. Nic tu po nas…
Nie przekonywał mnie. Czułem się nieco zdradzony, chociaż
tak naprawdę nie miałem ku temu większych powodów. Przytaknąłem w końcu i we czwórkę wyszliśmy z
kiosku. Po drugiej stronie ulicy wciąż trwała walka, ale szybko zostawiliśmy ją
za nami.
- Gdzie właściwie
idziemy? – zapytał Jonasz, próbując dorównać nam szybkością.
- Do chatek na
wzgórzu. Tam poczekamy do rana i stąd odjedziemy. Chyba, że druga grupa wróci
szybciej – wytłumaczył Łowca – Co z twoją nogą?
- Bobru nie opowiadał?
Jak złapali nas na Złomowisku? – zdziwił się Jonasz.
- Wiesz w sumie nie
mieliśmy okazji żeby spokojnie pogadać. Sporo się działo pod twoją nieobecność.
Ale porozmawiamy na miejscu – zdecydował jednooki.
Przez
parę pierwszych uliczek przeszliśmy bez problemu. Byliśmy blisko miejsca, gdzie
zobaczyliśmy Zszytych i się rozdzieliliśmy z Łapą.
- A kto tu właściwie
jeszcze jest? – zapytał nagle Jonasz.
- Łapa z siostrą i
parę osób z Płońska. Olaf i Kuba też są stamtąd. Przyszli tutaj po Feline, ich
dowódczynie – wytłumaczył pokrótce Łowca.
- To ta kobieta była
dowódczynią waszego obozu? – zdziwił się Jonasz patrząc na mnie. Nie
polubiłem go specjalnie, ale każda wieść o Feline była dla mnie ważna, więc
zmusiłem się do łagodnego tonu.
- Tak. Co jej zrobiły te
skurwysyny? – zabrzmiałem nieco groźnie, ale starałem się.
- W sumie nic
strasznego. Była traktowana całkiem nieźle jak na warunki tych ludzi. Spędziłem
z nimi trochę czasu i wiem, że potrafią być okrutni. Nie torturowali jej nawet.
Bardziej męczyli ją psychicznie, mówiąc, że Płońsk upadł, cały obóz został
wybity i inne pierdoły – wytłumaczył grubszy mężczyna.
- Ja im kurwa dam – szepnąłem
pod nosem.
Nagle,
praktycznie znikąd usłyszeliśmy dźwięk silnika. Chociaż byliśmy przy wraku, nie
była to dobra kryjówka i nim zdążyliśmy zareagować zobaczyliśmy auto
wyjeżdżające z duża prędkością na zachód. Jego załoga musiała jednak być tak
zajęta uciekaniem, że nawet nie zatrzymali się aby nas zabić. Odetchnęliśmy z
ulgą, ale usłyszeliśmy nagle kroki. Wszyscy ukucnęliśmy przy wraku i
zobaczyliśmy, że za samochodem starało się biec trzech ludzi. Szybko
wypatrzyłem bronie w ich rękach. Sam wziąłem pistolet. Znajdowaliśmy się teraz
przy wraku, który sąsiadował z wylotem niedużej uliczki. To była nasza droga
ewakuacyjna w razie gdyby zaczęło się robić gorąco.
Wrogowie
zauważyli nas dopiero jak wystrzeliłem. Byli dosyć blisko, zaledwie dziesięć
metrów, ale mimo to nie trafiłem tak jak chciałem i pierwszy z nich dostał kulą
w ramię. Chciałem się poprawić, ale jego koledzy natychmiastowo przeskoczyli na
bok za murek i przyjęli pozycję do ataku. Wychylanie się i strzelanie trwało w
najlepsze, kule latały niczym szalone, ale wciąż po obu stronach nie było
żadnych ofiar. Nagle jednak poczułem coś twardego na plecach. Nie odwracałem
się nawet. Zostałem pociągnięty do tyłu siłą, a moi towarzysze nie zdążyli
zareagować.
- Rzućcie broń! – usłyszałem
głos za moimi plecami. Poczułem ciepły oddech na karku.
Kuba, Jonasz i Łowca, nie wiedzieli, co zrobić. Opuścili w
końcu bronie i położyli je pod nogami. Trójka, z którą się strzelaliśmy
obserwowała całą akcję i dopiero gdy bronie znalazły się pod stopami ich
towarzysza wyłonili się zza osłony.
- Te kutasy chciały
nas zabić – powiedział jeden z mężczyzn. Byli jeszcze kawałek od nas, ale
kompletnie nie miałem pomysłu co mogę zrobić. Jak mogliśmy się dać tak zajść.
- Wanda chciała
każdego żywcem. Bierzemy ich do obozu – powiedział mężczyzna za moimi
plecami, wciąż przykładając mi lufę do pleców – Skujcie ich, a ja zaraz zajmę się tym tutaj. Gdzie ja schowałem
kajdanki? – myślał na głos, chowając pistolet. Mogłem spróbować się wyrwać,
ale wiedziałem, że mają nas już w garści. Jego towarzysze skuwali właśnie
Łowcę, Kubę i Jonasza, a ja miałem zaraz do nich dołączyć.
Właśnie
wtedy padł strzał. Przeleciał tak blisko mojej głowy, że myślałem, że ktoś
strzela do mnie, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że mężczyzna za mną trzyma
się za szyję i ląduje na plecach w rosnącej kałuży krwi. Jego kompani byli
zdziwieni. Wykorzystaliśmy to od razu. Łowca się podniósł i przysunął głową w
twarz jednego z przeciwników. Mężczyzna upadł na ziemię trzymając się za usta i
wypluwając zęby. Jonasz w tym czasie rzucił się na drugiego całą masą swojego
ciała i wywrócił go. To dało mi czas na szybkie podniesienie broni i
zastrzelenie najpierw ostatniego stojącego wroga, następnie tego
przygniecionego przez Jonasza, potem tego obitego przez Łowcę, a na koniec
człowieka, który mnie zaskoczył.
Wtedy z
tej samej uliczki, z której przyszedł czwarty Złomiarz wyszła dziewczyna. W
pierwszym momencie byłem pewien, że jest to Łapa, ale po chwili przeżyłem szok,
gdy zobaczyłem jej młodszą siostrę. Wygląda teraz dokładnie jak Łapa, z tym, że była nieco niższa i miała bardziej
dziewczęcą niż kobiecą sylwetkę. Wyglądała jednak równie groźnie.
- Pomogę ci – powiedziała.
Teraz zdałem sobie sprawę, ze odkąd wyjechaliśmy z Inowrocławia nie słyszałem
jej głosu. Był nieco wyższy niż u Łapy.
- W kieszeniach
powinni mieć klucze – powiedział Jonasz. Łowca też wydawał się być
zaskoczony tym co się stało. Kuba tylko szeptał coś sam do siebie.
- Co tutaj robisz?
Gdzie twoja siostra i reszta? – zapytałem przeszukując tego z wybitymi
zębami w poszukiwaniu klucza.
- Siostra kazała mi
wracać. Wtedy zobaczyłam was… - mówiła krótko i treściwie. Widać, że czuła
się nieco nieswojo bez siostry w pobliżu.
- Nie znaleźliście
Bobra i reszty? – zapytałem z nadzieją.
- Gdy odchodziłam to
ludzie wciąż wybiegali i do całej akcji dołączyli jacyś inni Złomiarze, ale nie
widzieliśmy nikogo z naszych – powiedziała ze smutkiem.
Chciałem
coś dodać, ale nie wiedziałem co powiedzieć, więc ostatecznie się zamknąłem.
Szybko znalazłem klucze i uwolniłem resztę. Pobiegliśmy całą piątką i bez
problemu opuściliśmy miasto. W krótce byliśmy już w chacie.
- Mam nadzieję, że
twoja siostra nie zrobi nic głupiego – powiedziałem.
- Ja też mam taką
nadzieję – stwierdziła.
Łowca wraz z Kubą pomogli Jonaszowi, który dzisiejszego
wieczora został nieco poobijany. Ja siedziałem na fotelu patrząc w księżyc
przykryty w większości chmurami i czekałem. Godzina już minęła, reszta powinna
wrócić. Dlaczego ich jeszcze nie było. I tak mieliśmy czekać do rana z
wyjazdem, więc czasu jeszcze trochę było. Złomiarze nawet nie myśleli o
sprawdzeniu tych chatek, mieli tyle własnych problemów w okolicach areny, że
nie powinni nawet o tym myśleć.
Księżyc
był już wysoko na niebie i mijały kolejne godziny, ale Łapa wciąż nie wracała.
Siedzieliśmy w kółku na drewnianej podłodze, dojadając swoje porcje jedzenia i
rozmawiając.
- Muszę po nią iść – postanowiła
nagle Młoda. Zadziwiał mnie fakt, jak bardzo rozgadana się zrobiła gdy siostry
nie było w pobliżu.
- Oszalałaś
dziewczyno? Tam na dole dzieje się źle. Widziałaś co chcieli nam zrobić tamci
Złomiarze. Łapią każdego. Jeżeli twoja
siostra nie wróci do rana musimy wrócić po posiłki. W piątkę nie zdziałamy nic
– starałem się jej przemówić do rozumu.
Młoda chciała już coś powiedzieć, kiedy nagle drzwi do chaty
się otworzyły, a do domu weszła Łapa oraz kumple Kuby. Łapa trzymała się za
ramię i nawet w ledwo oświetlonym lampą pomieszczeniu, widać było plamę krwi na
jej ramieniu. Monika zerwała się i podbiegła do siostry przytulając ją.
- Feline? – zapytałem
wstając.
- Chwila – warknęła,
podchodząc do plecaka, który leżał w kącie i wyciągając z niego bandaże oraz
butelkę wody.
- Co się stało? – zapytał
Łowca.
- Powiedziałam chwila!
– odburknęła od niego, bandażując sobie ranę. Robiła to nieudolnie, bo
ciężko było zabandażować swoje własne ramię, więc pomogła jej siostra – Jak widzicie nie ma ich z nami. Nie widziałam,
żeby opuszczali arenę. U was też nic? – zapytała dopiero teraz zauważając
Jonasza – Jonasz?
- Łapa… kopę lat – skomentował
zachrypniętym głosem.
- Jakim cudem
przeżyłeś? Bobru opowiadał mi, że dorwali cię ponad miesiąc temu na Złomowisku
– zdziwiła się.
- Dołączyłem do nich…
- zaczął. Słowa , chociaż wypowiedziane szeptem, uderzyły w nas niczym młot
– Ale spokojnie. Zbierałem informacje.
Pytali mnie o różne rzeczy, ale nie dowiedzieli się niczego konkretnego. Za to
uwierzyli, że jestem po ich stronie. W ostatnim tygodniu dowiedziałem się tyle
rzeczy, że jeżeli dojadę do Dziary to Złomiarze będą przeszłością.
- Mam nadzieję, że
Dziara ma się dobrze i wróci u niego stare zamiłowanie do bycia chorym
skurwielem. Bo taki człowiek jak ty nie zasługuje na nic – powiedziała z
pogardą.
- Hej spokojnie! Idźmy
spać, jesteśmy zmęczeni, emocje nas rozsadzają, połowa z nas jest ranna, musimy
odpocząć i wracać. Dziara i Ben zadecydują co dalej – uspokoił sytuację
Łowca. Nie wiedziałem czy Łapa się po prostu posłuchała, czy była zmęczona tym
wszystkim, ale prychnęła tylko i usiadła na boku biorąc jeden z koców, które
przynieśliśmy. Nikt nie miał siły gadać i nawet pomimo tego, że w mojej głowie
działo się teraz piekło gorsze od tego na ulicach Grudziądza, zasnąłem momentalnie.
Gdy
obudziliśmy się rano nawet nie jedliśmy śniadania. Byłem zmęczony pomimo paru
godzin snu, a głowa bolała tak mocno, że miałem ochotę roztrzaskać ją sobie o
pobliski kamień. Łapa i Młoda miały paskudny humor. Nie odzywały się właściwie
do nikogo. Łowca próbował poprawić morale, ale jego wypowiedzi zamiast
pocieszać były jedynie ponurymi monologami. Jonasz nie prowokował Łapy, a Kuba
i jego kumple wyglądali najsmutniej z całej grupy – zmęczeni, obici, a
dodatkowo smutni. Ja też byłem smutny. Liczyłem, że misja się powiedzie, ale
jak patrzyłem na to teraz, to sam nie wiedziałem, czego się spodziewałem. Parę
ludzi kontra ogromny, uzbrojony po zęby obóz? Czego ja się spodziewałem. To
było skazane na porażkę.
Ruszyliśmy,
gdy słońce wychyliło się już całą kulą zza horyzontu. Łowca kierował, a reszta
siedziała cicho rozmyślając, albo przysypiając. Ja też zamknąłem oczy, chcąc po
prostu obudzić się w lepszym miejscu. Gdy otworzyłem oczy słońce było wysoko na
niebie, a my byliśmy pod bramami Inowrocławia. Zobaczyłem charakterystyczny
kościół. Przespałem całą drogę. Rozejrzałem się szybko po samochodzie i z ulgą
zobaczyłem, że wszyscy byli na miejscach. Bałem się, że przespałem jakąś
masakrę, gdy Łapa nie wytrzymała już dłużej obecności Jonasza, albo po prostu
oszalała. Miałem nawet sen, w którym stała tuż obok Feline. Ta opowiadała Łapie
o czymś związanym z Inowrocławiem, na co Łapa dźgnęła ją nożem. Wzdrygnąłem się
na samą myśl o takiej sytuacji. Chociaż ostatecznie wolałem widzieć śmierć
Feline, być przy niej i postarać się ją uratować. A ta została zabita na
arenie, albo podczas ucieczki z niej.
Wysiedliśmy
za bramą, strażnicy przywitali nas z ulgami na twarzy. Następne wydarzenia
działy się tak szybko. Przywitali nas, wyszedł po nas garbaty mężczyzna, spytał
jak się trzymamy nie dostając żadnej odpowiedzi, po czym poprowadził nas do
biura. Tam za stołem czekał już Ben oraz…
- Bobru? – zapytała
z niedowierzaniem Łapa. Sam nie mogłem uwierzyć. Wyglądał fatalnie, ale to
zdecydowanie był on. Na stole leżała maska, taka sama jaką nosili Zszyci. Po
chwili do pomieszczenia dołączył Dziara, która przywitał nas skinieniem głowy.
- Ty żyjesz? – zapytał
Łowca.
Bobru
podszedł do nas i przywitał się po kolei. Nawet z nami, osobami z Płońska. Przy
Jonaszu zatrzymał się na chwilę.
- Pożyczone, ale
oddaje – powiedział uśmiechając się i podając Jonaszowi nóż.
- Wiedziałeś, że to
ja? – zapytał.
- Podejrzewałem.
- Feline? – zapytałem
zachrypłym z emocji głosem.
- Czeka na ciebie w lecznicy.
Właściwie na was – wskazał moich przyjaciół. Nie wiedziałem, co mnie
podkusiło, ale podszedłem do Bobra i uścisnąłem go. Nie odepchnął mnie, tylko
poklepał po plecach. Czułem łzy napływające do moich oczu.
- Dziękuje – wyszeptałem.
- Nie ma sprawy – odpowiedział.
Nie czekając na nic więcej, wybiegłem wraz z Kubą i jego kumplami i udałem się
do lecznicy.
BOBRU
Doceniłem
gest Olafa. Wiedziałem, że dba o swoich ludzi, tak samo jak ja starałem dbać
się o swoich. Podszedłem do Łapy. Rozłożyłem ręce, a ta powoli, jakby nieufnie, przysunęła się do
mnie i mnie uścisnęła.
- Byłam pewna, że nie
żyjesz – powiedziała po cichu.
- Trafiłaś akurat na
część, w której opowiadam jak uciekliśmy – powiedziałem z uśmiechem.
Pocałowała mnie delikatnie w usta. Uśmiechnąłem się i wróciłem do stołu. Ben i
Dziara wiedzieli już mniej więcej co się stało. Jak trafiliśmy do domu rodziny
Złomiarzy, która nas kiedyś uratowała, jak trafiliśmy do niewoli i w końcu jak
zostaliśmy wystawieni na arenę. Łapa dosiadła się obok wraz z siostrą, Jonaszem
i Łowcą. Ben zrobił wyjątek i kazała przynieść obiad do jego biura, żeby Łapa i
reszta mogli zjeść po podróży.
- Przy wejściu
dostałem nóż od jednego z strażników, okazało się, że to Jonasz. Cieszę się, że
przeżyłeś – powiedziałem szczerze. Jonasz był naprawdę solidnym
człowiekiem.
- Szkoda, ze nas
zdradził i dołączył do Złomiarzy – powiedziała Łapa.
- Nie miał wyboru i
jestem gotów to zrozumieć, o ile wróci do Czerwonych Flar – włączył się do
rozmowy Dziara.
- Wiadoma sprawa – zapewnił
Jonasz z uśmiechem.
- Co z pozostałymi
grupami? Jakieś wieści? – zapytał Łowca.
- Grupa stawiająca
punkty jeszcze nie wróciła. Trochę mnie to martwi, ale wydaje mi się, że
powinni być góra za dwa dni – wytłumaczyłem – A Erni pracuje z dużą grupą osób, na odcinku drogi Toruń – Inowrocław.
Świetnie sobie radzą z Rekinem.
- Wybaczcie, ale
naprawdę chcę usłyszeć, co się stało na arenie – wtrącił Ben. Póki co
powiedziałem o wszystkim, oprócz szczegółów sceny torturowania mnie przez
Wandę. Tego się po prostu wstydziłem.
- Wpuścili na arenę
szwendacze. Miałem nóż, więc chociaż było ich sporo miałem nadzieję, ze jakoś
dam sobie radę, ale wtedy okazało się, że większość z nich to Zszyci – opowiedziałem.
- Co? – spytali
niemal jednocześnie Dziara i Ben.
- Dokładnie. Zaczęła
się masakra. Wbiegli na trybuny, Złomiarze byli bezbronni, dopiero po jakimś
czasie dołączyli strażnicy z karabinami. Myślę, że spokojnie ponad setka
Złomiarzy została zabita zeszłej nocy. Zszyci nam pomogli. Nie mam pojęcia skąd
wiedzieli, że my tam będziemy, ale szli tu po nas. Rzucili nam te maski – wskazałem
leżące na stole ochłapy – i pomogli nam
uciec.
- Ja od siebie tylko
dodam, że Złomiarze nie mieli pojęcia o tym, że złapali tylu Zszytych. Zbierali
trupy na to cały dzień i widocznie nie załapali, że duża większość to byli
ludzie – dodał Jonasz.
- Ja z kolei słyszałam
na ulicy dialog pomiędzy nimi. Ich przywódca kazał to zrobić. Nie powiedzieli
jak się nazywa, tylko posłużyli się terminem Krawiec – przypomniała sobie
Łapa.
- Jak myślisz, co to
oznacza dla naszej społeczności? Jak traktować Zszytych? Zawrzeć z nimi pokój
czy wypowiadać wojnę? – zapytałem Bena.
Ben
przez chwilę milczał. Myślał nad czymś. Czekaliśmy cierpliwie obserwując go.
- Myślę, że na razie
musimy odpuścić sobie podejmowanie jakichkolwiek akcji. Naszym priorytetem jest
teraz zdobycie Płocka i kontrolowanie rzeki. Jeżeli by dobrze poszło można by
nawet założyć wodne połączenie pomiędzy Płockiem, a Toruniem. Bobru, wiem, że wróciłeś dopiero z podróży,
ale muszę to wiedzieć zanim będziemy ustalać dalej – kiedy będziesz gotowy do
wyjazdu do Płocka? – zapytał patrząc mi w oczy. Przeszedł mnie dziwny
dreszcz.
- Potrzebuję tygodnia.
Na zebranie sił, ludzi i ustalenie wszystkiego – powiedziałem.
- A więc postanowione –
stwierdził Ben i uśmiechnął się. Wiedziałem, że ma już plan.
KONIEC TOMU 4
Cezary Pazura Szef Zszytych heh.Dobry tom.Mam jedno pytanie jaki kaliber ma karabin snajperski łowcy
OdpowiedzUsuń7x62
UsuńL96 ? Na początku myślałem że to .50
UsuńNo ciekawie :D Tylko ile trzeba będzie czekać na kolejny tom :( :(
OdpowiedzUsuń