Rozdział 25, ostatni w tomie 5. No cóż, dotrwaliśmy do tej wiekopomnej chwili, która powinna nastąpić już dawno temu. Ale się doczekaliśmy także możecie poznać zakończenie tego tomu, a właściwie wstęp do wydarzenie z kolejnego, który oczywiście również powstanie w swoim czasie. Mam nadzieję, że macie jeszcze jakieś zaufanie do tej serii i mimo wszystko gdy nadejdzie ten moment, to ruszycie do czytania 6 tomu. Nie mam pojęcia, kiedy się go spodziewać, osobiście stawiałbym ten rok, ale nie chcę nic obiecywać. Także po raz ostatni w tym tomie zapraszam do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Irek - Rozdział 25 - Dzień 8 - Przeprowadza nocne działania z Dziarą
Zuza - Dzień 8 - Jest w obozie w Płocku
Bobru - Dzień 8 - Jest w obozie w Płocku
----------------------------------------------------
Rozdział 25: Nowy dzień (IREK, ZUZA, BOBRU)
Irek
Auto
zatrzymało się na poboczu. Droga wyglądała na czystą, chociaż to wcale nie
dawało mi poczucia bezpieczeństwa. Tylko ja wiedziałem jak wielkie zagrożenie
na nas czyha. Nikt nie miał pojęcia, co tak naprawdę się tutaj działo, a ja
miałem związane ręce i chociaż chciałem pomóc to musiałem słuchać Krawca. Trzymał
mnie w szachu nie będąc nawet przy mnie. Co najgorsze, jego manipulacja była na
tyle skuteczna, że zdołał przesunąć większość sił Torunia i Inowrocławia tylko
przy mojej pomocy. Zabawiał się nami wysyłając nas w tą i z powrotem, a ja
wiedziałem, że cierpliwość Dziary się kończy. Siedział teraz obok mnie, na
tylnym siedzeniu auta i widać było, że intensywnie myśli nad rozwojem wydarzeń.
Samochodem kierowała Ewelina, a obok niej siedział Michael. Czekaliśmy.
Był
środek nocy. Wszyscy byliśmy zmęczeni i marzyłem tylko o tym żeby się położyć
spać, ale wiedziałem, że nikt teraz nie śpi. Wszędzie coś się działo, a ja
byłem tylko w jednym z wielu miejsc, gdzie ważyły się losy okolicznych grup.
Drugim takim na pewno był Płock, gdzie według słów Krawca, nowy obóz Bobra był
otoczony przez stado. Pozostała jego część zmierzała na zachód, prosto w naszą
stronę. Jedyną nadzieją dla Toruńskiej
Ostoi Ocalałych była solidarność żywych przeciwko martwym. Rozkazy zostały
wydane i wszystkie jednostki formowały stanowiska do obrony. Wiedzieliśmy, że
nie wybijemy tak ogromnego stada, ale chcieliśmy je jak najbardziej pomniejszyć
i zatrzymać, żeby mury Ostoi wytrzymały oblężenie. Wszystkie okoliczne
posterunki, wliczając w to największy – Drugi Posterunek, były zebrane w Toruniu.
Całe zapasy, okoliczna broń i reszta zostały przetransportowane do największego
obozu i czekały. Ostoja nigdy nie miała problemów z wyżywieniem czy uzbrojeniem
jej mieszkańców, ale teraz, kiedy wisiała nad nami wizja dni, a może nawet
tygodni obrony w miejscu, bez możliwości wyjścia to przestało to już wyglądać
tak kolorowo.
Na
drodze przed nami zobaczyliśmy światła. Chociaż wszystko wydawało się być już
ustalone to czułem pewien stres. Nie ufałem tym ludziom. Poruszali się jednym
pojazdem tak jak my, nikt nie chciał, żeby doszło do rozlewu krwi. Ich samochód
terenowy stanął parę metrów przed naszym. Obserwowałem, jak drzwi się otwierają
i ze środka wychodzi piątka ludzi. Dziara dał znak i my również opuściliśmy
nasze auto. Nocne powietrze pobudziło mnie nieco, ale nie zmieniło planów i
marzeń, o tym, żeby się przespać. W okolicy panował mrok, a jedynym źródłem
światła były światła wytwarzane przez samochody. Rozciągały się po całej ulicy,
rzucając dosyć upiorne cienie na całość.
Po
stronie Złomiarzy pierwsza w oczy rzuciła się ich przywódczyni – Wanda. Miała
rude włosy i była kobietą w moim wieku. Towarzyszyło jej czterech mężczyzn,
którzy nie mieli broni w rękach, ale widać było karabiny przewieszone przez
plecy. Wyglądali groźnie. Podejrzewałem jednak, że my również nie wyglądaliśmy
zbyt przyjaźnie. Obie grupy stanęły naprzeciw siebie. Wanda, która najbardziej
wyróżniała się ze swoich ludzi miała długi, czarny, skórzany płaszcz i zakryła
większość swoich bujnych włosów kapturem. Kiwnęła głową na przywitanie.
- Słyszałam od swoich
ludzi, że chcecie porozmawiać o pewnej, wyjątkowo zachodzącej za skórę, grupie
– zaczęła dialog bez przywitania, przechodząc prosto do rzeczy.
- Dobrze słyszałaś – odpowiedział
Dziara – Wiem, że stosunki między naszymi
obozami, w najlepszym wypadku, bywały co najwyżej znośne, ale mamy większy
problem niż walka o szlaki i wchodzenie na swoje terytorium.
- Co się stało z moim
patrolem na wschód stąd? – zapytała.
- Zostali zabici przez
Zszytych – odpowiedziałem, wcinając się w rozmowę. Jeden z mężczyzn
otworzył szeroko usta. Na jego twarzy pojawił się grymas. Widziałem jak sięga
po pistolet i wyciąga go, celując w nas. Wszystko stało się dosyć szybko i w
ułamku sekundy staliśmy celując do siebie. My w nich, a oni w nas.
- Spokojnie – starał
się uspokoić sytuacje Dziara – Wanda
powstrzymaj go, zanim przegramy tą całą wojnę zanim na dobre się zacznie.
Wanda
spojrzała na swoich ludzi i powoli dała znak do uspokojenia się. My poszliśmy
ich przykładem i puściliśmy incydent w niepamięć, chowając pistolety i karabiny
na swoje miejsce.
- Tam był… - zaczął
mężczyzna, który spowodował zamieszanie.
- Wiem. Idź do auta,
uspokój się i daj nam porozmawiać – odpowiedziała krótko. Posłuchał się jej
i po chwili zostaliśmy na drodze w równej ilości – Przepraszam za jego zachowanie. W patrolu był ktoś bliski jego osobie.
Wracając jednak do tematu, ufam, że nie wybiliście moich ludzi i nie bylibyście
tak bezczelni, żeby kłamać mi w żywe oczy przychodząc do mnie z wyciągniętą
ręką.
- Wierz w co chcesz,
nie to jest tematem rozmowy – odpowiedział ostro Dziara – Zszyci nadchodzą i Toruń będzie się bronił.
Każda pomoc się przyda, dlatego wychodzę z propozycją żebyśmy połączyli siły.
Na
drodze przez chwilę było słychać tylko wiatr. Wanda myślała nad słowami
przywódcy Czerwonych Flar i Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Trzymała nas jednak w
niepewności przez dobre dwie minuty. W końcu zapytała:
- Jak to widzisz?
- Normalnie. Nie
musimy nawet łączyć sił, stado jest na tyle szerokie, że nie ma mowy o
trzymaniu jednej drogi. Ważne żeby Twoi ludzie jakkolwiek dołączyli do walki i
pilnowali głównej drogi z nami, nawet na innym odcinku. Wiesz, że Krawiec
nienawidzi was bardziej niż kogokolwiek w tym rejonie?
- Wiem. Ale co dalej?
Jak wygląda cały plan?
- Nie ma konkretnego
planu – znowu w głosie Dziary dało się usłyszeć zniecierpliwienie – Chodzi po prostu o wybicie tyle ile się da,
zanim te potwory nas zasypią. Zorganizujemy schrony i będziemy musieli to
przeczekać, ale jak damy się uderzyć tak ogromną falą to nie uratuje nas nic.
Dlatego musimy zniszczyć tyle ile się da, a potem wycofać i schować się jak
myszy pod miotłą i po prostu zaczekać aż to wszystko minie.
- Skąd mam mieć pewność,
że w kluczowym momencie nie zaatakujesz moich ludzi z zaskoczenia?
- Nie masz takiej
pewności, ale cholera jasna – tutaj gniew w głowie był już zdecydowanie
słyszalny – czy ja ci wyglądam na
człowieka, który poświęci swoich ludzi, dając im zginąć od fali żywych trupów,
tylko dlatego żeby wyrównać jakieś śmieszne, osobiste porachunki?
- Nie –
odpowiedziała, a w jej głosie można było usłyszeć, coś przypominającego
zawstydzenie – Dobra. Rozumiem jak to ma
wyglądać, gdzie mamy się stawić?
- To zgoda? – upewnił
się Dziara.
- Zobaczymy.
Podeszliśmy
do maski naszego auta i przyświecając latarkami rozłożyliśmy mapę okolic, którą
Ewelina wyciągnęła z schowka w samochodzie. Dziara przez chwilę przypatrywał
się trasie, po czym wskazał palcem odcinek drogi pomiędzy Grudziądzem, a Toruniem
i stuknął w wybrany punkt.
- Tutaj – przesunął
się żeby dopuścić do mapy Wandę. Kobieta zerknęła i przejechała wzrokiem po
całości.
- Na kiedy mam
przygotować ludzi? – zapytała.
- Jak najszybciej.
Stado najpierw uderzy w naszą część drogi, ale w waszej pojawi się maksymalnie
parę godzin później. Przy pierwszym uderzeniu mamy szansę na zabicie
największej ilości, podczas wycofywania się to już nie to samo. Posiadacie materiały wybuchowe?
– zapytał Dziara.
- Coś tam mamy, damy
sobie radę. Nie myśl, że jak nie jesteśmy z Twojego obozu to nie mamy nic do
powiedzenia – powiedziała kąśliwie Wanda.
- Nawet tak nie
założyłem. Tak czy siak, po powrocie do obozów zacznie się długie i żmudne
wyczekiwanie, aż to wszystko się skończy. Stado może zostać w okolicy nawet
parę tygodni, a oczyszczanie resztek po nim to będzie prawdziwy koszmar.
Dlatego chcę żeby zawieszanie broni trwało dłużej niż te cholerne parę godzin
obrony drogi – tą informacją zaskoczył nas równie mocno jak Wandę, która
odwróciła do niego głowę, a jej wyraz twarzy przedstawiał szczere zdumienie.
- Nie zgodziłam się
jeszcze na pierwsze, a już mówisz o drugim i to znacznie dłuższym? – zapytała
zaskoczona.
- Oczywiście, że
zgodziłaś się na pierwsze. Wysłuchałaś wszystkiego i nadal tu jesteś, więc
widzę jak poważnie podeszłaś do tematu. Co do drugiego, to tylko dla dobra
moich ludzi. Jak stado zniknie, albo rozwiążemy raz na zawsze problem z Krawcem
to będziemy mogli wrócić do wrogości lub neutralności, jak wolisz. Z biegiem
czasu człowiek zaczyna rozumieć więcej i widzieć, co naprawdę może zaszkodzić,
a co jest tylko utrudniaczem – Dziara mówił na tyle szybko, że wydawał się
mieć to wszystko gotowe do powiedzenia od dawna. Przywódca Czerwonych Flar
przebył naprawdę długą drogę do stania się tym, kim jest teraz. To było
inspirujące – Dlatego przygotuj swoich
ludzi, brońmy naszych ziemi i spotkajmy się po tym wszystkim, żeby ustalić
warunki naszej relacji. Powodzenia.
Skończył
rozmowę nawet nie czekając specjalnie na odpowiedź Wandy. Bez wątpienia zrobił
na niej wrażenie. Chociaż relacja między nami wyglądała tak, że on więził mnie
kiedyś jak zwierzę w klatce bez większego powodu i chciał sprzedać, a teraz był
kimś w rodzaju mojego tymczasowego szefa, to nabrałem do niego prawdziwego szacunku.
Po człowieku, który kombinował jak mógł żeby osiągnąć swój cel nie było śladu.
Teraz istniał tylko dowódca bez kciuków, który walczył o wspólną sprawę i
wychodziło mu to.
Wsiedliśmy
do auta szykując się do odjazdu. Ewelina zdążyła jeszcze oddać mapę z
zaznaczonym miejscem zbiórki ludziom Wandy. Teraz musieliśmy wrócić do
rozkładanej barykady i przygotować się na coś niesamowitego. Oglądałem się
ostrożnie w każdym momencie, bojąc się zobaczyć znajome kształty. Byłem
zmęczony, ale wiedziałem jedno – tej nocy nikt sobie nie pośpi.
ZUZA
Wybuch
był potężny. Pomimo tego, że został
przysłonięty to odleciałam do tyłu i z impetem uderzyłam w ścianę sąsiedniego
budynku. Zadzwoniło mi w uszach, miałam wrażenie, że świat zamienił się w jeden
wielki wir, a ból pleców wydawał się zwiastować trwałe kalectwo. Słyszałam
krzyki, szczególnie jeden dziewczęcy, jęki trupów, strzały oraz całą masę
innych dźwięków, które wydawały mi się tak obce, jakby były grane przez
nieznane mi instrumenty. Przebijał się przez to też męski głos. Głos, który
poznałam pomimo chaosu i zamieszania, ten, który prowadził mnie przez mrok i
ciemność, nieważne jak bardzo nierealny i zmyślony był. A może nie był?
- Musisz iść dalej – odezwał
się.
- Nie mam dokąd. Tu
jest moje miejsce. Ci ludzie ochronią mnie, a ja zadbam o nich w zamian – mówiłam
powoli, ale podobnie jak mojej świadomości, nie śpieszyło mi się specjalnie.
Chciałem po prostu odpocząć. Przecież uderzyłam tak mocno, że mogłam równie dobrze
zginąć. Tak jak Pablord. Nie znałam go. Czy on poświęcił się dla mnie, a może
zrobił to dla siostry Łapy? Zapewne to drugie, może jednak pomyślał i o mnie i
o niej. Czy nie było innego wyjścia z tej sytuacji?
- Było – odpowiedział
głos – Nie powinnaś była się zatrzymywać,
skąd wiesz, że to Ci ludzie?
- Po prostu wiem,
okej? – odpowiedziałam nieco zdenerwowana – Co ci w tym przeszkadza? Nie żyjesz, nie możesz mnie bronić, ja chcę
żyć, nie chcę dołączać jeszcze do martwych. Jestem przydatna i mogę się przydać.
Dlaczego przestałeś być moim wsparciem? Może ja Ciebie wcale nie potrzebuje.
Potrzebowałam, ale teraz nie żyjesz i powinieneś odpocząć. Przestać siedzieć w
mojej głowie. Zajmij się sobą…
Nie wiedziałam co mnie tak bardzo
denerwuje w tym, co on mówił. Zawsze uznawałam to za plus, że mogę słyszeć
swojego męża i chociaż widziałam jak ginie, to był przy mnie. Teraz mogłam
sobie jednak zadać jedno pytanie, „Jak
możesz być tak żałosna?”. Mój mąż istniał tylko w mojej głowie. Nie mógł mi
pomóc, a ja nie byłam przez niego do końca obecna. Ciągle żyłam przeszłością.
Nie chciałam, żeby to trwało. Chciałam coś zmienić i nie wiedziałam jak to
zrobić. Jedyne, co mi przychodziło do głowy to wzięcie się w garść.
- Kochanie…
- Nie męcz dłużej mnie
i siebie. Odejdź i daj mi spokój. Kocham cię i to nigdy się nie zmieni, ale
chcę żyć. Dla siebie i dla Ciebie. Nie bądź samolubny. Nie obciążaj mnie i daj
mi wstać – moje słowa doprowadzały mnie do płaczu. Cieszyłam się, że mąż
jest tylko wytworem mojej wyobraźni, bo nie chciałabym go tak skrzywdzić w
prawdziwym świecie. Chociaż wiedziałam o tym, że on nie jest realny to wciąż
coś mnie trzymało. Nie dawało spokoju…
Świadomość
wróciła po chwili. Nie słyszałam już głosów w głowie, a te wszystkie
niezidentyfikowane stały się bardziej znajome. Spojrzałam na miejsce, gdzie
wybuchł granat i z przerażeniem zobaczyłam, że leżą tam zwłoki Pablorda, z
oderwaną dużą częścią korpusu i ręką. Nie było mowy żeby przeżył taki wybuch,
nie miałam właściwie pojęcia jak jego ciało zachowała taką stałość pomimo tego
jak blisko eksplozji było. Młoda leżała kawałek dalej, najwyraźniej
nieprzytomna, ale cała. Trupy się wycofywały, najprawdopodobniej dlatego, że
główna brama została zamknięta, a Zszyci przy tej tylnej nie chcieli marnować
jednostek, tylko po to żeby wysłać je na pewną śmierć. Mnie jednak ciekawiło co
innego. Kto wybiegł z kościoła?
Odpowiedź
nadeszła sama, kiedy ze środka wyszła grupa Medyka. Zatrzymali się przy
zwłokach Pablorda, a sam Medyk podszedł do leżącej Młodej i przyłożył jej palce
do szyi.
- Żyje – odpowiedział,
a jego wzrok przeniósł się na mnie – Dasz
radę wstać? – zapytał mnie.
- Potrzebuję chwili,
już jest mi lepiej – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i powoli starałam się
ruszyć. Plecy zdawały się być mocno potłuczone, ale nie było najgorzej.
Zachwiałam się delikatnie, ale wszystko się wyrównało i mogłam stanąć na
własnych nogach. Zauważyłam, że Bobru z grupą powoli kończą oczyszczanie placu,
gdy nagle przypomniałam sobie o prośbie Bobra.
- Zająłem się
pacjentami. Musicie wziąć jeszcze tego – wskazał rozerwane ciało – i siostrę Łapy. Jemu nie pomogę, ale ją
opatrzę i zobaczę co da się zrobić. Nie masz wstrząśnienia mózgu Zuza?
- Ciężko powiedzieć,
czuję się oszołomiona, więc bardzo możliwe.
- Dobra, ale udało
się, to jest najważniejsze. Teraz tylko pytanie, dlaczego mieliśmy zdrajczynię
w obozie.
- Zdrajczynię? – zapytałam
– Widziałeś kto wybiegł z kościoła?
- Pewnie. To ta twoja
koleżanka. Sara? – gdy to usłyszałam to przeżyłam szok. Sara? Dlaczego niby
pobiegła za nimi i uciekła, rzucając granat? Czy ona chciała wymierzyć karę
tym, którzy zabili jej matkę Annę dosłownie dwa dni wcześniej? Ale dlaczego
wypuściła granat? Może chciała rzucić w przeciwników, ale w emocjach jej
wypadł? Nie miałem pojęcia jak sobie to ułożyć w głowie, ale wiedziałem jedno –
wszyscy w obozie byli bezpieczni. Oprócz Sary. Miałam jeszcze szansę ją dogonić.
Podbiegłam
chwiejnym krokiem do jednego z ciał trupów, których nie brakowało w uliczce.
Smród i ogólny widok sprawiał, że żołądek podjeżdżał mi do gardła. Walczyłam z
tym chwilę, po czym upadłam na kolana i zwymiotowałam solidnie, zalewając sobie
rękawy i spory odcinek uliczki. Aż mną trzęsło, gdy wypadały ze mnie resztki
jedzenia. Złapałam gwałtowany oddech. Trup, który leżał przede mną wyglądał
równie paskudnie jak ja teraz. Miał jednak idealną ranę, która odsłaniała jego
wnętrzności i dawała mi możliwość wysmarowania się tym wszystkim.
- Co ty wyrabiasz?
Dziewczyno, ledwo trzymasz się na nogach, gdzie idziesz? – zapytał Medyk – Choć opatrzę cię i tyle. Tamta pobiegła
dobre parę minut temu i jest otoczona trupami. Życie ci do cholery nie miłe? – w
jego głosie oprócz troski pojawiło się coś przypominające mieszankę
rozczarowania i zdenerwowania.
- Dam sobie radę.
Obiecałam ją chronić, jeżeli nie znajdę jej na zboczu to wrócę. Nic mi nie
będzie, nie leźcie za mną – powiedziałam równie zmęczona co zła na całą
sytuacje.
Wiedziałam,
że ryzykuje wiele. Chciałam jednak dowiedzieć się co się stało z Sarą. Nie
zamierzałam specjalnie ryzykować, zejść jedynie o kawałek. Może akurat ją
gdzieś znajdę. Włożyłam rękę do wnętrza jednego z trupów i zaczęłam wygrzebywać
resztki flaków i brudną krew. Rozsmarowanie tego nie było łatwe, ale w końcu
byłam pokryta od stóp do szyi, z niedużymi fragmentami na policzkach, czole
oraz włosach. Cuchnęło potężnie. Wstałam, nieco pewniej niż dwie minuty temu i
spojrzałam na Medyka, który przyglądał się całej sytuacji.
- Nie wiem po co tam
idziesz dziecko – zastanowił się na głos – Dziewczyna jest stracona. Nieważne czy poszła się zemścić, czy była z
nimi od początku. Obie opcje oznaczają śmierć dla niej, a prawdopodobnie też
dla Ciebie. Odpuść sobie, raz w życiu…
- Zaraz wrócę – obiecałam,
po czym ruszyłam w kierunku furtki. Droga na dół była stroma i małe schodki nie
poprawiały mojej sytuacji. Starałam się jednak zbiegać najszybciej jak potrafiłam.
Trupy były tuż obok mnie, ale kamuflaż zadziałał tak jak wtedy, gdy
podróżowałam sama i wpadłam na Sarę oraz jej matkę na drodze. Zombie co prawda
odwracały się w moją stronę, chociaż i to niektóre, ale na tym kończyła się ich
aktywność. Nie reagowały też specjalnie na to, że się przez nie przepychałam.
Chciałam tylko dotrzeć do zbocza i zobaczyć, czy po drodze znajdę gdzieś Sarę.
Zniknęła z góry zaledwie pięć czy dziesięć minut temu, a stado sunęło powoli,
więc była jeszcze nadzieja. Wiedziałam, że to co robię jest niebezpieczne i
głupie, ale nie dawało mi to spokoju. Jeżeli to przeze mnie mieli tyle
informacji o tym obozie, przez to, że pomogłam Sarze i trzymałam ją przy życiu,
to było bardzo źle. Na razie jednak skupiłam się na tym, co przede mną.
Trupy
rozlewały się coraz bardziej, przez co, chociaż było dosyć ciasno, to dało się
przejść. Starałam się ograniczać kontakt, ale martwe ciała uderzały we mnie co
chwilę, szczególnie w większych zbiorowiskach. Szukałam pomiędzy morzem zombie
tej jednej twarzy, a właściwie sylwetki, byłam pewna, że nie ma mowy o
znalezieniu Sary, kiedy miała ubraną maskę Zszytych. Dlatego przepychając się,
oprócz starań o niewykonanie zbyt gwałtownego ruchu, patrzyłam. Mój wzrok
przebiegał po brudnych, wyniszczonych i zakrwawionych twarzach mężczyzn oraz
kobiet w przeróżnym wieku, stanie rozkładu, ozdobionych krwią, resztkami
flaków, sadzą, śladami po broniach białych i wieloma innymi, ciężkimi do
zidentyfikowania pozostałościami.
Zrezygnowana
brnęłam w dół, schodząc powoli na zboczę wzgórza, gdzie górka spotykała się z
ulicami miasta. Właśnie nimi szliśmy ostatnio po sprzęt medyczny dla Łapy.
Trasa wydawała się być zupełnie inna, gdy było tu tak tłoczno. Powoli
zaczęliśmy zagłębiać się w labirynt uliczek i domków oraz bloków, wychodząc na
typowe przedmieścia. Nie sądziłam, żeby warto było zagłębiać się dalej. Nie
mogłam jej znaleźć, było ciemno, trupów było jeszcze więcej. Najgorsze było
jednak to, co stało się po chwili. W mój policzek uderzyło coś mokrego. Byłam
przekonana, że mi się wydawało, do czasu, aż poczuła to znowu i jeszcze raz.
Deszcz. Musiałam się gdzieś schować, bo wiedziałam, że jak zacznie porządnie
padać to cały zapach, który maskował moją obecność przed trupami zniknie.
Zdenerwowana, zaczęłam się przepychać, a na moich oczach rozpętała się
prawdziwa ulewa. Czułam jak krew spływa mi po twarzy i cały potworny makijaż
powoli rozmywa się, ukazując moją przerażoną twarz.
Wpadłam
w niemałą panikę i jedyne czego chciała to wpaść do pierwszego lepszego domu i
przeczekać to wszystko. W końcu nie miałam teraz jak zawrócić. To co rzuciło mi
się w oczy to jeden z bloków, do którego drzwi od klatki były otwarte. Nie
widząc lepszej opcji i nie widząc w tym nic nadzwyczajnie dziwnego, przepchałam
się przez zombie i dotarłam do wejścia. Gdy znalazłam się wewnątrz, cieszyłam
się ciszą i spokojem, jakie mnie otoczyły. Na wszelki wypadek przymknęłam drzwi
i powoli wspięłam się po schodkach. Dźwięk stada, chociaż słyszalny, wydawał
się być mocno wytłumiony. Solidnie zagłuszał go też deszcz, który padał jak
szalony. Nie było szans żebym się stąd ruszyła przez najbliższe godziny.
Chciałam tylko znaleźć jakieś mieszkanie, może coś do jedzenia i przebrania się
i przeczekać. Wiedziałam, że jak dobrze zabarykaduje się wewnątrz, to będę
mogła nawet zasnąć, przecież nikt nie zakradnie się do mnie podczas snu, nie
miałby jak przejść tego stada.
Zaczęłam
poszukiwania kryjówki. Na parterze wszystkie trzy mieszkania były niestety
zamknięte. Nie mogłam nic z tym zrobić, a nie chciałam bawić się w wyłamywanie
zamka, albo wyważanie drzwi, szczególnie, że plecy dalej mnie bolały po
wybuchu, a nie czułam się też najlepiej przez delikatne zawroty głowy. Wspięłam
się na pierwsze piętro i tutaj od razu los się do mnie uśmiechnął. Jedno z
dwóch mieszkań było otwarte. Zadowolona powolutku otworzyłam drzwi i trzymając
w ręce pistolet, który jakimś cudem nie wypadł mi podczas wybuchu w obozie,
weszłam do środka. Mieszkanie na pierwszy rzut oka wydawało się być puste. Gdy
weszłam do pomieszczenia odpowiedzialnego za salon, przechodząc przez korytarz,
w którym unosiła się masa kurzu, wiedziałam, że coś jest nie tak. W środku, z
dwóch różnych stron, zobaczyłam ruch. To tak bardzo wybiło mnie z rytmu, że nie
wiedziałam, w który wycelować. Ostatecznie nie podniosłam nawet dobrze broni,
kiedy ktoś uderzył mnie w rękę i wybił pistolet z dłoni. Próbowałam się
zamachnąć i uderzyć napastnika w twarz, ale byłam zbyt wolna. Zostałam
przyciśnięta do ściany. Poczułam ostrze noża drażniące skórę na mojej szyi.
Nagle
podbiegł ktoś z lampą. Światło początkowo mnie oślepiło, ale po chwili zdałam
sobie sprawę, że znalazłam to, czego szukałam. Byłam w salonie z piątką
Zszytych, a osobą, która trzymała nóż przy mojej szyi była Sara.
BOBRU
Mogłoby
się wydawać, że dotarliśmy do obozu najszybciej jak się dało. Ale czy pośpiech
był warty ceny? Uratowaliśmy Giganta i całą resztę, która była uwięziona przy
bramie, ale czy to wszystko nie rozwinęło się okropnie źle? Łowca został
ugryziony. Tak bardzo żałowałem, że ślady zębów nie pojawiły się na ręce lub na
nodze. Wtedy byłaby jeszcze nadzieja. Teraz pozostawał tylko żal. Kolejna
bliska mi osoba umierała. Obóz ledwo ocalał, ale gdy zaczął padać deszcz
zauważyłem, że bezpieczeństwo również nie było darmowe. Zwłoki Pablorda, a
właściwie ich pozostałości, prezentowały się dosyć nędznie na bruku przed
tylnym wejściem do kościoła. Krystek i dwójka ludzie z Płońska wciąż byli
uwięzieni na budynkach. Oni byli bohaterami tego wieczora, dali nam szansę na przetrwanie.
Miałem nadzieję, że nic złego się im nie stało. Minie tyle czasu, zanim
wszystko stanie tu na nogi.
Olaf i
jego ludzie zajęli się powolnym zbieraniem ciał na stos. Grupa z kościoła
również przyłączyła się do pomocy, chcieliśmy oczyścić wszystko za jednym
razem. Wszedłem do kościoła. Wiedziałem, że nikt nie będzie mi miał za złe, że
nie pomagam. W końcu straciłem dzisiaj więcej niż ktokolwiek inny. To nie były
żadne zawody, ale wiedziałem, że nikt nie odczuł tak tego ciosu, jak ja.
Zobaczyłem na jednej z ławek siedzącego z zasłoniętą dłonią twarzą Mateusza.
Nie podchodziłem jednak do niego. Teraz ktoś inny miał priorytet jeżeli
chodziło o rozmowę. Ruszyłem powoli na zaplecze, mijając pokój, w którym leżała
Łapa. Usłyszałem co się stało, ale zaskakująco nie przejąłem się aż tak bardzo.
Może to dlatego, że jej stan był już stabilny, a działo się tak wiele, może
dlatego, że w głębi czułem, że zasłużyła na karę? Nie chciałem żeby nic jej się
stało, mimo tego nie potrafiłem aż tak wczuć się w to wszystko.
Głównym
powodem takiego, a nie innego zachowania było to, że byłem wewnątrz pusty.
Potrzebowałem energii i chociaż odczuwałem jej brak wciąż parłem na przód.
Teraz, po tym co stało się tego wieczora marzyłem tylko o jednym – dorwać
Krawca i zabić go. Do czasu był niegroźny, a czasami nawet przydatny. Teraz
jednak wypowiedział nam otwarcie wojnę. Nie mieliśmy pojęcia jak wielu ma
ludzi, jak bardzo kontroluje okolicę i na jak wiele go stać. Czy Stado to był
szczyt jego możliwości? Miał zakładnika i to bardzo cennego dla mnie, ale czy
jakbym nie odkrył jego planów to nie miałbym na niego haka? Wiedziałem, że to
najniebezpieczniejszy człowiek, jakiego spotkałem na swojej drodze i muszę być
po prostu ostrożny. Czekałem tylko na moment, aż wszystko się ustabilizuje i
będę mógł się zemścić. Musiałem być jednak cierpliwy i zbierać informacje. Na
pewno ma swoje słabe strony, tak jak każdy inny.
Wszedłem
do jednego z mniejszych pomieszczeń, które zostało przemienione w coś w stylu
niedużej lecznicy. Łowca leżał na plecach i oddychał ciężko. Jego oddech był
równie ciężki jak to, jak czułem się widząc go w tym stanie. Podszedłem jednak
i usiadłem obok. Siedzieli przy nim Dymitr oraz Ruda. Brodaty mężczyzna strasznie zżył
się z Łowcą, szczególnie ostatnimi czasy i wiedziałem, że on również przeżywa
ogromną żałobę. Ruda trzymała go za rękę i dawała znak, że jest przy nim,
chociaż sam Dymitr wydawał się być całkowicie nieobecny. Nie zauważył nawet jak
wszedłem do pomieszczenia. Ruda przywitała mnie skinieniem głowy. Cieszyłem
się, że przetrwali, Gigantowi też się udało, więc jedyną ofiarą wycieczki do
Inowrocławia był Pablord. Jego ciało, a właściwie tyle ile udało się zebrać
zostało już przeniesione do wnętrza kościoła.
Usiadłem
po drugiej stronie prowizorycznego łóżka. Nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Przejebane – skwitował
krótko Łowca. Jak zwykle jego słowa wyrażały więcej niż tysiąc słów.
- Nie rozumiem kiedy
to się stało…
- Było chaotycznie,
czułem, że coś się do mnie przyczepiło, ale co miałem zrobić? Wierzgać i zabić
was wszystkich. Stało się, trudno. Pogodziłem się ze śmiercią już w Supraślu,
każdy kolejny dzień zawdzięczam tobie i twoim ludziom – słowa Łowcy bolały
bardziej niż się mogłem tego spodziewać. To był filar. Osoba, z którą przeżyłem
niesamowitą przygodę w drodze do Torunia, ktoś kto uratował mnie i Łapę podczas
misji w Supraślu. Zawdzięczałem mu wiele, był moim przyjacielem i nie
potrafiłem się pogodzić z tym, że jest już właściwie trupem – Musicie mnie dobić. Nie chce zamienić się w
jednego z nich – dodał słabym głosem, zupełnie nie pasującym do jego osoby.
Trudno było powstrzymać emocje, gdy taki człowiek jak on szedł na dno.
- Ja to zrobię – odezwał
się nagle Dymitr – Udzielę ci łaski
przyjacielu.
Ruda
rozpłakała się. Po jej twarzy pociekły łzy, które bombardowały pościel na
posłaniu Łowcy. Dymitr przytulił ją, a Łowca tylko kiwnął głową. Obserwowałem
tą sytuację z bólem. Wiedziałem, że po takim ugryzieniu każda minuta będzie
coraz większą męką. Chciałem jednak żeby pozostali mieli okazję się z nim pożegnać,
a szczególnie osoby, które jechały Potworem do Torunia i chociaż większość już
nie żyła to wciąż była Łapa… Właściwie tylko ona. Z całe grupy, która uciekła
ze mną wtedy z Supraśla została tylko ona i Łowca. Ludzie, którzy mnie otaczali
nie żyli długo, tylko ja musiałem obserwować każdą kolejną śmierć i wypełniać
swoje serce coraz to większym żalem.
- Będą ludzie, którzy
chcą się jeszcze z tobą pożegnać. Poczekasz na nich? Sytuacja tutaj powoli się
uspokaja – zaproponowałem. Propozycja brzmiała niesamowicie dziwnie i
miałem problem z spojrzeniem Łowcy w oko, ale ostatecznie jego głos znowu stał
się żywszy i odpowiedział donośnie:
- Daj mi coś do picia,
a przeżyje jeszcze z tydzień.
Już
teraz wiedziałem jak bardzo mi tego będzie brakowało. Wyszedłem jednak z pokoju
i udałem się do głównej części kościoła w poszukiwaniu zapasów. Nie byłem
pewien czy ludzie, którzy się tu bronili cokolwiek zostawili, ale z racji, iż
każdy był zajęty sobą to wolałem nie przeszkadzać. Było sporo do ogarnięcia i
zanim będziemy wszyscy mogli zakończyć tą długą i męczącą noc, to pewne rzeczy
należało dopiąć na ostatni guzik. Gdy nie mogłem znaleźć kompletnie żadnego
alkoholu postanowiłem przejrzeć pobieżnie rzeczy prywatne, leżące w niektórych
miejscach kościoła. Nie planowałem szperać szczegółowo, przecież butelkę mogłem
zauważyć nawet z daleka. W oczy rzucił mi się plecak leżący przy jednym z
zbiorowisk śpiworów i koców. Nie byłem pewien do kogo należy, ale otworzyłem
go. W środku znajdowały się jedynie jakieś nieduże zapasy żywnościowe, latarka
oraz podręczna apteczka. To musiało należeć do Zuzy. Już chciałem odłożyć go na
miejsce, kiedy w oczy rzuciła mi się książka, a raczej notes. Zaciekawiony
wziąłem go do rąk i otworzyłem. W środku był napis „Pamiętnik ocalałego”. Przekartkowałem
go widząc rzędy równych i eleganckich literek, podział na daty i masę rysunków
oraz schematów. Przedstawiały one przeważnie postaci ludzkie, rozrysowanie
różnych części ciała oraz strzałki, adnotacje i informacje. Nie wiedziałem
dokładnie o co chodzi, ale przypomniałem sobie, że Zuza chciała mi coś pokazać.
Czy to mogło być to?
Odłożyłem
jednak pamiętnik na bok, licząc, że Zuza sama mi go da, jeżeli będzie chciała i
kontynuowałem poszukiwania. Chodząc po kościele i patrząc na ludzi z Inowrocławia,
którzy rozłożyli już swój obóz, podszedłem do dwóch połączonych ław, przy
których stał teraz Gigant, Medyk oraz mężczyzna, którego nie znałem. Zacząłem
od przedstawienia się temu ostatniemu.
- Marcin – odpowiedział
podając mi dłoń – To ty jesteś tym słynnym
Bobrem, o którym tyle tutaj mówią. Nie masz pojęcia jaki masz respekt wśród
swoich ludzi – powiedział.
- Mogę wiedzieć jak
się tu znalazłeś? – zapytałem.
- Przypadkiem.
Uciekałem przed hordą i zobaczyłem światła na wzgórzu. Wcześniej wydawało się
opustoszałe, więc teraz mnie zaciekawiło. No i trafiłem idealnie w moment, w
który mogłem coś zmienić i zrobiłem to. Potem poszedłem do szpitala po rzeczy
do wykonania operacji i jakoś postanowiłem, że chciałbym zostać, o ile jest
taka możliwość – wypowiedział to wszystko z dużą pewnością. Mógł się nam
przydać, chociaż chciałem go jeszcze obserwować.
- Zostań, każda para
rąk się w tym momencie przyda – odpowiedziałem ciepło – Mamy jeszcze kogoś nowego? – zapytałem
zaciekawiony Medyka.
- Jest jeszcze jedna
dziewczyna. Nie wiem, gdzie, ale szła z całą grupą na zewnątrz, więc pewnie
rzuciła ci się w oczy – odpowiedział mężczyzna.
- Okej, poszukam jej
zaraz. Nie macie nic mocniejszego do picia? Z Łowcą coraz gorzej… - zapytałem.
- Za dużo ofiar jak na
jedną noc – powiedział cicho Gigant. Przygasł i nie było w nim nic z
energii, którą zazwyczaj tryskał.
- Tak czy siak, ja coś
znajdę. Chodźcie panowie, odwiedzimy starego cyklopa i nieco pobudzimy zanim
trafi do lepszego miejsca – zaproponował Medyk i ruszył powoli w stronę
sali Łowcy.
- Zaraz do was dołączę
– rzuciłem za nimi, patrząc jak w trójkę odchodzą. Spojrzałem na to, z czym
zostałem sam na sam. Ciało. Zniszczone przez eksplozję, w sumie widać jak
bardzo to co widzimy jest powłoką na mięso i flaki, które mamy w środku. Po
Pablordzie nie zostało zbyt wiele. Poświęcił się. Łapa z pewnością doceniłaby
to poświęcenie, bo uratowało to jej siostrę. Ale ona sama leżała teraz w
ciężkim stanie. Musiałem z nią pogadać. Chciałem jednak jeszcze chwilę
posiedzieć z Łowcą, a ją ściągnąć, gdy Łowca będzie chciał już ostatecznie
opuścić ten świat. Spojrzałem ostatni raz na ciało i ruszyłem za resztą. Dziara
będzie musiał się o tym dowiedzieć, w końcu stracił kolejną osobę z Czerwonych
Flar.
Gdy
dotarłem do pomieszczenia było tam znacznie bardziej tłoczno niż ostatnio.
Zdziwił mnie jednak fakt jak donośne śmiechy dobiegały ze środka. Zaciekawiony
wszedłem i zobaczyłem Łowcę, który opowiada jakąś historię, a Medyk dopowiada swoje części. Efekt końcowy był
przezabawny i chociaż sytuacja była ciężka nawet na mojej twarzy pojawił się
uśmiech. Cieszę się, że to był moment, dzięki któremu mogłem zapamiętać Łowcę w
tak pozytywnym aspekcie.
- Słuchajcie, nie ma
co marnować dobrego kawałka mojej duszy. Chcę chociaż częściowo z wami zostać.
Dlatego… - tutaj sięgnął do kieszeni w spodniach i wyciągnął coś – Oddaje ci go. Zaopiekuj się nim, jak mnie
już nie będzie. Broń oddajcie komuś, kto będzie umiał z niej strzelać,
przynajmniej tak jak ja jednym okiem.
Dymitr nie mógł uwierzyć, w to co leżało na jego dłoniach.
Kluczyki do Potwora. Pojazd, którego nie dawał prowadzić nikomu, nigdy. Teraz
przekazywał go w ręce Dymitra. Widziałem na twarzy brodatego, jak bardzo się
stresuje i sam zapewne nie może uwierzyć. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że
teraz może to wyglądać inaczej, ale rzeczywiście, szkoda było żeby taka
jeżdżąca forteca odeszła po prostu w zapomnienie.
- Dz… dziękuje.
Zaopiekuje się nim – powiedział Dymitr ochrypłym głosem.
- Pozostała jeszcze
jedna rzecz, którą chciałbym oddać. Tylko… - w tym momencie słowa Łowcy
przerwało wejście do pomieszczenia kolejnej osoby. Od razu zauważyłem, że jej
nie znam i to musi być dziewczyna, o której mówił Medyk. Wszyscy spojrzeli w
jej stronę.
- Łapa prosiła, żebym
zawołała Bobra – powiedziała krótko. Bez słowa ruszyłem w jej stronę, kiedy
rozbrzmiał głos Łowcy.
- Hej, poczekaj – poprosił.
Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Odruchowo się wzdrygnąłem jak
zobaczyłem, że sięga po opaskę na oko. Zdjął ją odsłaniając zrośnięty oczodół.
Widok, na który mimo wszystko przechodziły człowieka ciarki – Daj ją Łapie. Nie musi tego nosić, ale jej
przyda się teraz bardziej niż mi.
Milcząco
podziękowałem, klepiąc go po dłoni i odbierając skórzaną opaskę, której również
nigdy nie zdejmował.
- Tylko nie zapomnij
tu wrócić. Impreza jest przednia, ale nie czuję się zbyt dobrze. Nie chcę
zrobić tutaj afery – poprosił żartobliwie, chociaż wiedziałem dokładnie o
co mu chodzi. Opuściłem pomieszczenie i ruszyłem w ciemność za dziewczyną.
- Jestem Bobru – pomyślałem,
że warto się przedstawić.
- Neri – odpowiedziała
krótko. Neri była ładna. Miała na sobie strój zarówno elegancki jak i dający
dużą swobodę ruchów i ochronę przed zimnem. Nie byłem pewien, bo było ciemno,
ale zdawało mi się, że ma pomalowane oczy. Zaciekawiła mnie.
- Łapa powiedziała
czego chce? – zapytałem.
- Niezbyt. Jest też
jednak coś, czego ja chcę – powiedziała tajemniczo. Spojrzałem na nią i ta
chwila chyba wybiła mnie z równowagi, bo nie zauważyłem nawet, kiedy popchnęła
mnie i przybiła dłonią do ściany. Byłem zaskoczony, ale nie sięgnąłem po broń –
Zuza zniknęła. To dzięki niej tu trafiłam
i chcę wiedzieć czy coś z tym zrobisz – bardziej stwierdziła niż zadała
pytanie. Jej stanowczość i pewność była wręcz onieśmielająca. W środku budynku
wypełnionego moimi ludźmi wyprowadziła mnie na ubocze i trzymała teraz w
szachu. Chociaż nie byłem pewien jak radzi sobie z bronią to wiedziałem, że i
tak sięgnę po swoją znacznie wolniej niż ona.
- Zniknęła? Przecież
miała być tutaj. To nie ona dostała prawie granatem? – poczułem się
niepewnie, ale coś nie pozwalało mi wykonać poważniejszego ruchu. Obserwowałem,
na chwilę zapominając o całym świecie. Ta dziewczyna miała w sobie coś więcej.
- Ruszyła na dół. Chcę
jej pomóc, ale teraz to samobójstwo. Pójdziesz tam ze mną, za chwilę? – zapytała.
- We dwoje? – zapytałem
zdziwiony – Możemy ruszyć większym
oddziałem, przecież to nasza przyjaciółka, słyszałem, że bardzo pomogła i
uratowała życie mojej kobiety – na te słowa zobaczyłem grymas na twarzy,
który był widoczny pomimo ciemności.
- Nie obchodzi mnie to
– przerwała – Chcę jej po prostu
pomóc i jestem pewien, że damy sobie rade, a przy odrobinie szczęścia nikt nie
zauważy naszego zniknięcia.
- Nie sądzę, żeby… - próbowałem
zacząć, gdy nagle położyła mi palec na ustach. Zamknąłem się. Jej twarz
przybliżyła się do mnie. Po plecach przeszedł mi dreszcz, którego nie czułem od
dawna. Poczułem jej oddech na policzku.
- Jeżeli mi pomożesz
przedstawię ci trochę przydatnych informacji o Krawcu oraz grupie ze wschodu – powiedziała
cichym, stanowczym i tajemniczym głosem. Przymknąłem oczy. Emanowała z niej
dziwna aura. Aura, której byłem niesamowicie ciekaw. Zanim zdążyłem
odpowiedzieć poczułem coś. Pociągnąłem delikatnie nosem. Zapach był ładny. Perfumy? – pojawiła się myśl w mojej
głowie – Kto do cholery używa perfum w
czasie apokalipsy?
KONIEC TOMU 5